Reklama

KOSMONAUTYKA

Nabór astronautów ESA. Nadzieje na nowy polski początek w misjach załogowych [RAPORT]

Włoski astronauta Luca Parmitano podczas przymiarki do skafandra kosmicznego - NASA Johnson Space Center, Houston (USA). Fot. ESA [esa.int]
Włoski astronauta Luca Parmitano podczas przymiarki do skafandra kosmicznego - NASA Johnson Space Center, Houston (USA). Fot. ESA [esa.int]

Pomimo upływających w tym roku „okrągłych” 60 lat od pierwszego załogowego lotu kosmicznego, wyprawy tego typu nadal angażują jedynie wąskie grono wybranych – przede wszystkim reprezentantów dobrze finansowanych programów, za którymi stoją wiodące państwowe i międzynarodowe agencje. Wprawdzie sytuacja ta powoli ulega zmianie, wraz z rozwojem prywatnych technologii załogowych (także tych związanych z turystyką kosmiczną), niemniej jednak każdy z kolejnych naborów astronautycznych wciąż jest rzadkim wydarzeniem, rozbudzającym żywe emocje w skali całego globu. Nie inaczej jest w przypadku tegorocznej rekrutacji Europejskiej Agencji Kosmicznej, która poprzednio odbywała się niemal 13 lat temu. W samej Europie (i Polsce) jest to nabór szczególny z jeszcze innego powodu – udziału obywateli nowych państw członkowskich ESA oraz ochotników spoza dotychczasowych grup docelowych. I jak się dowiedzieliśmy, z szansy tej postanowili skorzystać konkretni polscy przedstawiciele – wspierani przez Ministerstwo Obrony Narodowej.

Tłum chętnych, by pójść śladem nielicznych

Sześćdziesiąt lat od wyprawy kosmicznej pierwszego człowieka, czterdzieści - od pozaziemskiego debiutu amerykańskiego wahadłowca oraz w obliczu dwudziestej już rocznicy lotu pierwszego turysty na ISS – rok 2021 ze specyficzną siłą kumuluje wspomnienia o kluczowych momentach ery lotów załogowych. Dodatkowo, w jego trakcie mają następować kolejne kamienie milowe upatrywanego „renesansu” wypraw kosmicznych - kojarzonego obecnie z rozwojem publiczno-prywatnych, a nawet ściśle komercyjnych projektów rozwoju transportu pozaziemskiego (głównie tych wielokrotnego użytku).

Za ich sprawą coraz liczniejsze zespoły przygotowują się do nowych zapowiadanych podróży w kosmos – przy wciąż wysokim społecznym zainteresowaniu tematem. Gdy jeszcze pod koniec 2015 roku NASA werbowała kandydatów typowanych do wykonywania kolejnej generacji misji kosmicznych, zebrano rekordowo dużą liczbę zgłoszeń (aż 18,3 tys. chętnych). Z tej obszernej grupy wyłoniono w 2017 roku zaledwie jedenastoosobowy zespół. Z kolei do rozpoczętej w ubiegłym roku rekrutacji powiązanej z programem NASA Artemis zaaplikowało ponad 12 tysięcy osób.

To statystyki, które rzeczywiście mogą imponować – zwłaszcza na tle doniesień sugerujących, że młode pokolenia na Zachodzie, już inaczej niż w czasach amerykańskiego programu Apollo, nie deklarują profesji „astronauty” jako jednej z wymarzonych ścieżek kariery. Zamiast tego dominować ma fascynacja na punkcie… „bycia influencerem/ką” – jeśli ufać brytyjskim sondażom przytaczanym w głośnym swego czasu artykule dziennika The Independent z lipca 2019 roku. Zgodnie z jego treścią, o takim rodzaju samorealizacji myśli aż 30 proc. ankietowanych, wobec zaledwie 11 proc. deklarujących się z nadziejami na „zostanie astronautami”.

Tymczasem, jak wspomniano wcześniej, sposobności do realizacji takich życiowych celów stopniowo przybywa. Swego rodzaju punktem względnego przełomu była niedawna praktyczna demonstracja działania kapsuł SpaceX Crew Dragon w ramach misji NASA, przygotowywanych już zresztą do podejmowania pierwszych lotów czysto prywatnych (vide misja Inspiration4, która ma nastąpić we wrześniu br.). Sprzedaż biletów rozpoczynają także firmy nastawione stricte na świadczenie usług z zakresu turystyki kosmicznej i lotów suborbitalnych - spółki kolejnych znanych miliarderów: Blue Origin Jeffa Bezosa oraz Virgin Galactic Richarda Bransona. Przed nimi wciąż jeszcze kluczowy „moment prawdy”, czyli pierwsza weryfikacja działania istniejących już systemów nośnych – podczas przypadających na ten rok kluczowych testów z załogami na pokładzie.

Bierne nie pozostają też zresztą narodowe ośrodki przygotowujące załogi kosmiczne. Obok tych najbardziej uznanych – amerykańskich i rosyjskich, dojrzewa przede wszystkim potencjał chiński. Przy tym, z pomocy i zaproszeń wcześniejszych dwóch korzystają coraz bardziej inne państwa, gotowe wykładać znaczące kwoty ze swoich budżetów, aby zaznać prestiżu wysłania swojego obywatela w kosmos. Wśród najbardziej ambitnych wskazuje się ostatnio Indie (szkolące swoich kosmonautów w Rosji) czy Zjednoczone Emiraty Arabskie (współpracujące z NASA) – jako te, które wytypowały niedawno swoich kandydatów z zamiarem wysłania ich na orbitę okołoziemską.

image
Fot. ESA [esa.int]

Wreszcie – jest też Europejska Agencja Kosmiczna, która jako organizacja międzyrządowa łączy budżety i potencjały technologiczne wielu zaangażowanych państw. Dzięki temu dysponuje niezbędną masą krytyczną z połączonych zdolności finansowania eksploracji załogowej – także w najnowszych i wybiegających w przyszłość programach współpracy kosmicznej, jak księżycowy Artemis czy samo planowane utworzenie stacji Lunar Gateway. Przede wszystkim jednak ESA na swoim koncie ma długoletnią oraz efektywną współpracę przy szkoleniu i wysyłaniu załóg na Międzynarodową Stację Kosmiczną (ISS), dotąd prowadzoną z udziałem 20 europejskich astronautów.

Wszystkich dotychczasowych członków załóg ESA wyłoniono jeszcze w czasach znacząco węższego składu państw partycypujących w działaniu agencji. Mimo to, kiedy ostatnio zatrudniano nowych europejskich astronautów (w latach 2008-09), do programu zgłosiło się aż 8413 kandydatów. Wśród nich był Timothy Peake, wyłoniony wówczas jako jeden z obecnie aktywnej „siódemki” astronautów ESA (obok niego, w służbie pozostają: Andreas Mogensen - Dania, Thomas Pesquet - Francja, Samantha Cristoforetti i Luca Parmitano – Włochy, Alexander Gerst oraz Matthias Maurer – obaj z Niemiec). Brytyjczyk wspomina, że w tamtym czasie tylko 11 proc. kandydatów dopuszczono do pierwszej rundy procesu selekcji (etapów tych było natomiast aż sześć).

Elitarne wyzwanie, przygoda, cywilizacyjny wkład – czyli dlaczego warto być astronautą

Choć proces rekrutacji do pracy w kosmosie rzeczywiście jest wymagający, bazując na pewnych konkretnych kryteriach do spełnienia (jak przygotowanie z zakresu nauk ścisłych lub medycznych, alternatywnie przeszkolenie lotnicze), ESA podkreśla szersze niż kiedykolwiek dotąd otwarcie się na kandydatów i ich zróżnicowanie. Z jednej strony przejawia się to akcentem na umożliwienie uczestnictwa osobom o obniżonej sprawności ruchowej (po raz pierwszy zaproponowano kategorię „parastronautów”, ze wskazaniem na osoby poniżej 1,3 m wzrostu lub z niepełnosprawnościami kończyn), z drugiej natomiast – deklarowanym dążeniem do poprawienia aktualnego odsetka reprezentatywności różnych płci, wobec obecnie notowanych 16 proc. kobiet stanowiących personel astronautyczny ESA.

To stanowić ma samo w sobie zapowiedź pewnej zmiany w praktyce załogowych lotów kosmicznych – wypraw, które u swoich początków polegały na starannie wyselekcjonowanych, odpowiednio uwarunkowanych wydolnościowo i psychofizycznie pilotach doświadczalnych z setkami godzin nalotu. Z czasem jednak warunki organizacji startów załogowych, zdolności minimalizacji ryzyka oraz powiązany z tym poziom zabezpieczenia technicznego wzrosły na tyle, że z powodzeniem kolejne miejsca w kapsułach i wahadłowcach mogli zajmować także mniej wyspecjalizowani pod tym kątem pasażerowie – najpierw personel naukowy-inżynieryjny, a wreszcie też pierwsi edukatorzy, senatorowie, turyści. I choć początki lotów kosmicznych z niewykwalifikowanymi uczestnikami bezpośrednio naznaczyła tragedia promu Challenger (zginęła wówczas pierwsza uczestniczka zapoczątkowanego w 1984 roku amerykańskiego programu Teacher in Space - Christa McAuliffe), już wówczas było jasne, że podróże kosmiczne nie są zarezerwowane wyłącznie dla najbardziej sprawnych i odpornych. Wcześniej zresztą swoje wyprawy zdążyli już odbyć pierwszy amerykański senator (Jake Garn – lot promu Discovery w kwietniu 1985 r.) oraz przedstawiciel Izby Reprezentantów (aktualny administrator NASA, Bill Nelson – jako załogant wahadłowca Columbia, w styczniu 1986 roku).

Trauma była jednak silna – na tyle, by skutecznie oddalić moment szerszego otwarcia wypraw załogowych na „cywilów”. Zarzucony w konsekwencji projekt Teacher in Space (w 1990 r.) długo nie mógł znaleźć duchowego spadkobiercy. Przełamanie następowało stopniowo w latach 90. XX wieku, czego jednym z pośrednich, ale charakterystycznych przejawów był udział emerytowanego astronauty, a wówczas jeszcze senatora – 77-letniego Johna Glenna w misji wahadłowca Discovery w październiku 1998 roku. Mniej więcej w tym samym czasie powołano do życia projekt NASA Educator Astronaut, który nawiązywał bezpośrednio do celów programu z lat 80. XX wieku.

Jednak najbardziej w tym kontekście symboliczny i poruszający okazał się lot kosmiczny zrealizowany poza tym programem – z udziałem Barbary Morgan, pierwotnie pełniącej rolę zmienniczki tragicznie zmarłej Christy McAuliffe. Morgan, sama będąc nauczycielką, pozostała zaangażowana w prace działu edukacji NASA i wiele lat po katastrofie Challengera przystąpiła niezależnie do rekrutacji astronautycznej agencji (w 1998 r.). Po blisko dwuletnim szkoleniu weszła już jako w pełni wykwalifikowana astronautka do zespołu misji STS-118, zrealizowanej w sierpniu 2007 r. promem Endeavour. W ten sposób upamiętniła swoją koleżankę oraz symbolicznie dopełniła dzieła zapoczątkowanego startem McAuliffe w 1986 r., której nie było wówczas dane sięgnąć kosmosu, ani bezpiecznie wrócić na Ziemię.

Uważam się za wielce, wielce szczęśliwą, że mogłam uczestniczyć w przygotowaniach [do ostatniej misji Challengera – przyp. red.] jako zmienniczka Christy McAuliffe. Ona była, jest i zawsze będzie naszą pierwszą nauczycielką w kosmosie. Wykonała fantastyczną robotę reprezentując najlepszych w naszej profesji. Miałam szczęście, że mogłam w tym pomóc.

[Wahadłowiec] Endeavour ma dla mnie szczególne znaczenie jako nauczycielki, ponieważ […] powstał jako zamiennik Challengera, a został tak nazwany przez uczniów z naszego kraju. I był to jeden z moich ulubionych programów edukacyjnych NASA. Dzieci wykazały się dociekliwością, studiowały historyczne wyprawy morskich statków eksploracyjnych i odkrywczych, których nazwy noszą nasze promy. Wybrały Kapitana Cooka, […] nie tylko ucząc się o wcześniejszych wyprawach i odkryciach, ale wraz ze swoimi nauczycielami wymyślając własne wspaniałe [inicjatywy], łączące się z naszym programem kosmicznym.

Barbara Morgan, amerykańska nauczycielka i późniejsza astronautka NASA – uczestniczka misji STS-118 (prom Endeavour)

„To, co rozpoczęła Christa, trwa nadal. Mamy teraz jeszcze trzech nauczycieli w zespole astronautów” – skomentowała kilka lat później Morgan, komplementując odrodzony program udziału pracowników oświaty w misjach wahadłowców NASA. Choć sama już w nim nie uczestniczyła, a wcześniej Stanami Zjednoczonymi wstrząsnęła kolejna katastrofa (rozpad promu Columbia przy wejściu w atmosferę - w lutym 2003 r.), Educator Astronaut nie podzielił losu poprzednika. Dotrwał do końca ery wahadłowców w 2011 r., pozwalając astronautom-nauczycielom na udział w wyprawach STS-119 oraz STS-131.

Opisany przykład zdaje się potwierdzać, że to, co przez lata było dla całej NASA „próbą ognia”, testem zdolności parcia do przodu oraz wyciągania wniosków z porażek i ewentualnych zaniedbań, stanowiło także dla szerokiego grona uczestników lotów wielki test charakterów. Poczucie misji, gotowość do najwyższego poświęcenia i wola przełamywania ograniczeń (własnych i kolektywnych) to nie bez przyczyny często podnoszone atrybuty składów załogowych wypraw kosmicznych. W obliczu ciągłego obcowania z wysokim ryzykiem oraz konieczności kompletnego polegania na pracy całych sztabów ludzi i niejednokrotnie zawodnej, trudnej do okiełznania technologii – uczestnictwo w takich wyprawach kosmicznych wymaga pokory, odpowiedzialności zespołowej i doceniania wysiłku zarówno współtowarzyszy, którzy takie ryzyko podejmują, jak i tych, którzy zdołali je innym obniżyć do akceptowalnych poziomów.

image
Christa McAuliffe (z lewej) i Barbara Morgan (po prawej) podczas przygotowań do misji STS-51-L promu Challenger (startu z McAuliffe na pokładzie, zakończonego katastrofą). Fot. NASA [nasa.gov]

Tymi „innymi” od 20 już lat są też zresztą żądni wrażeń amatorzy turystyki kosmicznej… gotowi do płacenia – nomen omen – astronomicznych sum pieniędzy, aby znaleźć się przez pewien, zazwyczaj krótki czas w przestrzeni pozaziemskiej i gronie nielicznych, którzy przekroczyli jej granicę. W wielu takich przypadkach już niekoniecznie jest zatem mowa o pokorze stojącej za samym zamysłem, ale liczyć można, że refleksja przychodzi wraz z samym doświadczeniem bezpośredniego obcowania z bezkresem kosmosu oraz majestatycznym spokojem Błękitnej Planety na jego tle. 

Od czasu pierwszego takiego startu – wykonanego przez przedsiębiorcę Dennisa Tito, 28 kwietnia 2001 r. na rosyjskim statku Sojuz – również zaszła znacząca zmiana podejścia. Warto podkreślić, że amerykańska agencja kosmiczna konsekwentnie i zdecydowanie sprzeciwiała się dążeniom amatorów lotów turystycznych do skorzystania z zasobów NASA (odprawiając wcześniej wspomnianego Tito „z kwitkiem”). Bardziej skłonny do podjęcia tematu okazał się jednak Roskosmos. Przy tym, w miarę doskonalenia outsourcingowych technologii załogowych, NASA również stała się bardziej przychylna względem całej koncepcji turystyki kosmicznej.

Naszym celem jest dzień, w którym każdy będzie astronautą – jesteśmy bardzo podekscytowani, widząc, jak [ten zamysł] zaczyna dawać rezultaty.

Kathy Lueders, koordynatorka lotów załogowych NASA - po udanym wodowaniu kapsuły Dragon SpaceX z czterema kosmonautami na początku maja 2021 r.

Aktualnie na horyzoncie maluje się już zapowiedź rywalizacji rynkowej w segmencie ścisłych lotów turystycznych - sądzi się, że jej głównymi uczestnikami będą Virgin Galactic i Blue Origin. To może przełożyć się konsekwentną obniżkę cen biletów i wzrost dostępności oferty, o ile nastąpi rozładowanie dużego popytu, który (jak sugeruje aukcja miejsca w pierwszym locie z Jeffem Bezosem i imponująca wylicytowana kwota 28 mln USD) wydaje się być faktycznie wysoki. Porównując - Dennis Tito w 2001 r. zapłacił za swój lot i kilkudniowy pobyt na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej „zaledwie” 20 mln ówczesnych USD).

Aktualny nabór ESA i wsparcie polskiej kandydatury

Wraz z nowymi wyzwaniami, przed jakimi stanęła Europa wobec globalnych dążeń do wznowienia załogowej eksploracji kosmicznej (przy wzmożonej rywalizacji międzynarodowej w tej domenie), pojawiła się też naturalna potrzeba zmiany pokoleniowej w zespole astronautów ESA. Kolejna generacja kandydatów otrzymuje właśnie okazję, by „przejąć pałeczkę” w tej elitarnej sztafecie – i po raz pierwszy dotyczy to także państw, które wcześniej takiej możliwości albo nigdy nie miały, bądź skorzystały z niej w zupełnie innych realiach (jak Polska).

Od pamiętnego pierwszego i jak dotąd jedynego lotu polskiego kosmonauty, Mirosława Hermaszewskiego (druga misja programu Interkosmos – na statku Sojuz 30, rozpoczęta 27 czerwca 1978 r. pod dowództwem kosmonauty ZSRR, Piotra Klimuka), minęły już 43 lata. Inny z ówczesnych polskich kandydatów do tego lotu – pilot sił powietrznych Tadeusz Kuziora (obecnie w stopniu generała brygady), przeszkolony w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą, ale ostatecznie pominięty ze względu na młody wiek (28 lat), jeszcze długo potem wspominał, że spodziewał się większej liczby misji kosmicznych z polskim udziałem. „Wierzyłem, że nawet jak odpadnę, to program lotów kosmicznych przecież się rozwinie. Będę następny w kolejce, jeszcze polecę” – miał stwierdzić przy okazji jednej z relacji.

To, co nie mogło jednak nadejść przez blisko pół wieku, aktualnie pojawia się na horyzoncie za sprawą naboru astronautycznego ESA – pierwszego od momentu przystąpienia Polski do tej organizacji. Zgłoszenie poparte przez Ministerstwo Obrony Narodowej złożył w procedurze ESA ppłk pilot mgr inż. Bartłomiej Harkot, zatrudniony obecnie w Departamencie Innowacji MON.

image
Kapsuła misji Sojuz-30, w której swój lot kosmiczny odbył pierwszy polski kosmonauta - Mirosław Hermaszewski (wraz z Piotrem Klimukiem, ZSRR); wystawiona w Muzeum Polskiej Techniki Wojskowej w Warszawie. Fot. Adam Foster/Wikimedia Commons (CC BY 2.0)

Kandydat po pierwsze ma doświadczenie lotnicze z zawodowej służby wojskowej – pilota śmigłowca Mi-24 przynależącego do 56. Pułku Śmigłowców Bojowych (w 2012 roku przekształcony w 56. Bazę Lotniczą w Inowrocławiu), poparte wykonywaniem zadań operacyjnych w ramach X zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Co jednak istotne oficer był i jest zaangażowany w realizację zadań związanych z domeną kosmiczną, na stanowiskach służbowych: specjalisty Wydziału Technologii Kosmicznych Inspektoratu Implementacji Innowacyjnych Technologii Obronnych (I3TO) oraz starszego specjalisty Departamentu Innowacji MON. W latach 2017-2019 ppłk Harkot pełnił przy tym funkcje: przedstawiciela krajowego - eksperta w ramach prac Rad Programowych PB-LAU, PB-NAV oraz PB-HME Europejskiej Agencji Kosmicznej w Paryżu, a także narodowego koordynatora w ramach Grupy Zdolności Technologicznych ds. technologii sensorów optoelektronicznych (Electro-Optical Sensors Technologies CapTech) Europejskiej Agencji Obrony (EDA) w Brukseli oraz delegata krajowego w Komitecie ram wsparcia obserwacji i śledzenia obiektów w przestrzeni kosmicznej Komisji Europejskiej w Brukseli (EU SST Committee).

Nabór astronautyczny ESA daje nam wyjątkową okazję i historyczną możliwość w obliczu nadchodzącej zmiany pokoleniowej. Co jednak warto szczególnie podkreślić – aplikować może każdy. Chcemy przede wszystkim dać pewien przykład; zainspirować i zwrócić uwagę na możliwości, jakie daje fascynacja kosmosem, naukami ścisłymi i inżynieryjnymi – wielka w tym rola także sfery edukacyjnej. Warto, by jak najwięcej zainteresowanych korzystało z możliwości udziału w otwartym naborze astronautycznym.

Ppłk pilot mgr inż. Bartłomiej Harkot, Departament Innowacji MON

Sam zainteresowany zwrócił uwagę w bezpośredniej rozmowie, że to, jak dynamicznie rozwija się aktualnie działalność kosmonautyczna, jest zjawiskiem bez precedensu i będzie konsekwentnie mnożyć szanse – także kolejnych polskich kandydatów – na udział w wyprawach załogowych. Ppłk Harkot podkreślił przy tym, że nie będą to już tak restrykcyjne normy uczestnictwa jak kiedyś. „Wraz z wdrażaniem nowych technologii załogowych rośnie poziom bezpieczeństwa, ergonomii i personalizacji ustawień systemów transportu załogowego” – zaznaczył, dodając zaraz potem, że uczestnikami misji nie muszą już być wyłącznie piloci doświadczalni. „Mamy środowisko dużo bardziej przyjazne człowiekowi – środki transportu ewoluowały czerpiąc z doświadczeń 60 lat ery lotów załogowych” – podkreślił ppłk Harkot.

Pomysł kandydowania na astronautę ESA na początku był moją inicjatywą, wynikająca z moich wcześniejszych doświadczeń i możliwości osobistego poznawania realiów działalności Europejskiej Agencji Kosmicznej. Jako oficer przedstawiłem pomysł moim przełożonym i zyskał on wsparcie MON. To Departament Innowacji jest tą komórką organizacyjną, która uznała temat za godny zainteresowania i udzielenia rekomendacji.

Ppłk pilot mgr inż. Bartłomiej Harkot, Departament Innowacji MON

Przy tym, raczej nie należy się spodziewać, by zdolności pilotów sił zbrojnych i inżynierów jakkolwiek straciły na wartości pod kątem realizacji lotów kosmicznych. Na czele załogowych misji muszą też stać dowódcy o odpowiednio wyższym stopniu przygotowania i umiejętności technicznych – nadal są to głównie doświadczeni byli żołnierze sił powietrznych, których delegują wiodące agencje kosmiczne, dysponujące największą samodzielnością w stosowaniu środków transportu kosmicznego (NASA, Roskosmos, czy chińska CNSA).

Uważam astronautykę za świetny kierunek kontynuacji kariery wojskowej – wiele z cnót żołnierskich i cech charakteru pożądanych w siłach zbrojnych znajduje swoje bezpośrednie przełożenie na grunt załogowych misji kosmicznych. Te wymogi to przede wszystkim: samodyscyplina, myślenie zadaniowe, odpowiedzialność za zespół, odporność psychiczna, a także gotowość do wyrzeczeń i dbałość o procedury.

Ppłk pilot mgr inż. Bartłomiej Harkot, Departament Innowacji MON

Obecny nabór astronautyczny ESA ma pomóc wyłonić od czterech do sześciu astronautów zawodowego personelu (carrier astronauts), a także nawet do dwudziestu kandydatów do grupy rezerwowej (reserve astronauts). Jak deklaruje dyrektor ESA ds. eksploracji załogowej i robotycznej, David Parker, grupa będąca trzonem załóg będzie miała możliwość udziału w misjach długoterminowych i szczególnego znaczenia (jak misje księżycowe). Z kolei rezerwę stanowić mają niezatrudnieni na stałe w ESA ochotnicy – potencjalnie angażowani do konkretnych operacji oraz w przypadku pojawienia się dodatkowych misji dotyczących rutynowych zadań – utrzymania Międzynarodowej Stacji Kosmicznej lub skorzystania z komercyjnych ofert misji załogowych, które wpadną w obszar zainteresowania ESA lub konkretnych państw członkowskich.

Chodzi tutaj o pojedyncze zlecenia – jeśli się przydarzą, wówczas taki rezerwowy astronauta będzie w dalszym ciągu pracownikiem swojego dotychczasowego pracodawcy (ESA będzie to regulować na zasadzie zleceń tymczasowych na konkretne misje). "Poszukujemy do 20 kandydatów, którzy zasilą naszą astronautyczną pulę rezerwową - to coś kompletnie nowego" – wskazał tutaj Parker.

Przyjmowanie zgłoszeń w najnowszym naborze ESA wyznaczono do 18 czerwca br. – z aplikowaniem poprzez portal internetowy Europejskiej Agencji Kosmicznej. Rekrutacja ESA została otwarta dla obywateli państw członkowskich i stowarzyszonych, poniżej 50 roku życia (preferowany przedział wiekowy to 27–37 lat), ze stanem zdrowia spełniającym normy lotnicze, przy czym sama licencja pilota i doświadczenie w pilotażu nie są wymagane (niemniej bardzo mile widziane). Wymóg kompetencyjny to wykształcenie i doświadczeniem w naukach przyrodniczych, matematyce, informatyce, inżynierii lub medycynie. Za niezbędną uznano też umiejętność władania językiem angielskim.

Jak już wspomniano, możliwość aplikowania otrzymały także osoby z niepełnosprawnością fizyczną – w ramach projektu "Parastronaut Feasibility Project" - zakładającego (ale nie gwarantującego) lot w kosmos. Rodzaje niepełnosprawności brane pod uwagę przy rekrutacji to niewydolność kończyn dolnych (np. z powodu amputacji lub wrodzonej wady) lub zaburzenie wzrostu (karłowatość).

Zatwierdzonych wstępnie uczestników rekrutacji czeka sześcioetapowa selekcja, która zakończy się w październiku 2022 roku. Pierwszy etap to screening „na podstawie przedłożonych dokumentów, formularza zgłoszeniowego oraz kwestionariusza screeningowego”. Dalej przewidziano testy wstępne, na które „składają się testy zdolności poznawczych, technicznych, koordynacyjnych i osobowościowe”. Trzeci poziom to Assessment, „składający się z dodatkowych testów psychometrycznych, ćwiczeń indywidualnych i grupowych oraz testów praktycznych”. Następne w kolejności są testy medyczne, które pozwolą „ocenić kondycję fizyczną i psychiczną w kontekście długotrwałych misji astronautycznych”. Piątym krokiem ma być wywiad panelowy, „który sprawdzi kompetencje techniczne i behawioralne”. Finalnym etapem jest oficjalny wywiad końcowy, „zazwyczaj składający się z rozmowy z dyrektorem generalnym ESA”.

Po pomyślnym zakwalifikowaniu kandydata na astronautę czeka szkolenie - pierwszy rok obejmuje ogólny trening astronautyczny, przeprowadzony w ośrodku ESA w Kolonii. Dalej następuje około dwuletni etap właściwego przygotowania do przeprowadzenia konkretnych badań czy eksperymentów w kosmosie – w tym szkolenie z zakresu „robotyki, nawigacji, konserwacji sprzętu i spacerów kosmicznych”. Na sam koniec przypada szkolenie misyjne związane z zadaniami dotyczącymi konkretnego lotu. Po angielskim, drugim językiem na ISS jest rosyjski, którego kurs jest częścią procesu przeszkolenia europejskich astronautów.


W świetle nagromadzenia w 2021 roku ważnych międzynarodowych rocznic związanych z załogową eksploracją kosmiczną, trudno o bardziej symboliczny czas do podejmowania nowych wyzwań w budowaniu potencjału ludzkiej obecności w przestrzeni pozaziemskiej. W nurcie tym podążają już obecnie wszystkie wiodące programy kosmiczne świata – w tym ESA, wraz z którą swój udział w załogowym współzawodnictwie może mieć również Polska. I choć nasz kraj w tym segmencie działalności kosmicznej nie miał dotąd zbyt wielu możliwości zaistnienia, warto pamiętać, że historycznie jesteśmy klasyfikowani jako czwarte państwo świata pod względem kolejności wysłania swojego obywatela w przestrzeń kosmiczną. To fakt, który na swój sposób prowokuje do poszukiwania nowych możliwości – nawet jeśli tamto pierwotne dokonanie miało szansę zaistnienia przede wszystkim za sprawą radzieckiej technologii i ówczesnych politycznych uwarunkowań.

Reklama

Komentarze

    Reklama