Reklama

Obserwacja Ziemi

Nadejdzie przyśpieszenie na rynku kosmicznym. Grzegorz Brona: nowe inwestycje rozwijają się w segmencie obserwacji Ziemi [WYWIAD]

Autor. Creotech via Twitter

Będziemy przeżywać interesujący okres w sektorze kosmicznym: pojawi się bardzo dużo różnych inicjatyw. Potem będą one częściowo gasnąć. Być może zaobserwujemy przejęcia na rynku satelitarnym - większe podmioty będą kupować mniejsze, które nie są w stanie wypracować odpowiedniej pozycji rynkowej - powiedział w wywiadzie dla redakcji Space24 Prezes Zarządu Creotech Instruments Grzegorz Brona. Dodał również, że wschodzące podmioty najwięcej mogą zarobić na usługach telekomunikacyjnych. Jednakże zwrócił uwagę na to, że stworzenie satelity obserwacji Ziemi jest znacznie prostszą czynnością. Łatwiej jest spółkom zacząć od obserwacji, a w przyszłości, kiedy zdobędą wiedzę i doświadczenie w operowaniu urządzeniem obserwacyjnym, być może przejść do sektora telekomunikacyjnego - podsumował Brona.

Reklama

Kacper Bakuła, Space24.pl: Panie Prezesie, pojawiają się różne zapowiedzi mówiące nam o tym, że w ciągu najbliższej dekady codziennie miałaby być wystrzeliwana jedna tona małych satelitów. Czy taki ruch jest możliwy?

Reklama

Grzegorz Brona, Prezes Zarządu Creotech Instruments SA: Jedna tona małych satelitów to rzeczywiście dużo. W mojej opinii te założenia są nieco przeszacowane. Bierze się to z licznych przewidywań, studiów nad ilością powstających nowych startupów, liczbą nowych firm i zapowiadanych konstelacji, w szczególności tych dostarczających internet z orbity. Dlaczego tych? Ponieważ jest to najliczniejsza grupa, w której znajdziemy satelity tj. Starlink, OneWeb, a z kolei kilka innych firm zapowiada wykonanie podobnego ruchu.

Drugim efektownym strumieniem, jaki się rozwinie, to urządzenia obserwacji Ziemi. Na tym polu zauważa się coraz więcej firm, które zapowiadają uruchomienie takich sieci. Rozważane są obserwacje w zakresie światła widzialnego, podczerwonego, aż po aktywne źródła obserwacji, czyli widmo radarowe.

Reklama

Coraz więcej takich przedsiębiorstw się ujawnia, natomiast warto zadać sobie następujące pytanie: ile z nich na koniec dekady przetrwa presję konkurencyjności? Nie wystarczy tylko posiadać dobrą usługę, ale i zająć odpowiednią pozycję na rynku, a także nie dać się z niego wyeliminować. Mam wrażenie, że to, o czym mówią przewidywania, to jest raczej bazowanie bardziej na chęci branży, niż na możliwościach rynkowych, na chęci skomercjalizowania zdjęć satelitarnych, czy kanałów łączności telekomunikacyjnej.

Będziemy na pewno przeżywać interesujący okres w sektorze kosmicznym: pojawi się bardzo dużo różnych inicjatyw. Potem będą one częściowo gasnąć. Być może zaobserwujemy przejęcia na rynku satelitarnym - większe podmioty będą kupować mniejsze, które nie są w stanie wypracować odpowiedniej pozycji rynkowej. W końcu, w latach trzydziestych zaobserwujemy kilka dużych podmiotów, które będą gigantami w zakresie zobrazowań satelitarnych, a rynek internetowy będzie zdominowany przez jeden, maksymalnie trzy podmioty. Na początku pewnie będziemy obserwowali tę wspomnianą tonę, niemniej w latach trzydziestych zostanie ona zmniejszona, gdyż nastąpią akwizycje na rynku kosmicznym i budowa hegemonów. Na początku lipca byliśmy świadkami przejęcia przez norweskiego giganta zbrojeniowego Kongsberg, litewskiej firmy NanoAvionics - producenta nanosatelitów. Moim zdaniem coraz częściej będziemy obserwować takie ruchy na rynku globalnym. 

Z kolei skoro będą powstawały nowe inicjatywy, to co będzie źródłem tego przyśpieszenia? Dla przykładu weźmy rok 2012 i wstąpienie Polski do Europejskiej Agencji Kosmicznej – po tej dacie mieliśmy swoistą eksplozję w sektorze kosmicznym.

Impuls bierze się z kilku przyczyn. Jedną z nich jest technologia – dochodzimy do poziomu, w którym można nabyć lub wyprodukować małe satelity za znacznie mniejsze pieniądze niż dawniej, jak to miało miejsce w latach dziewięćdziesiątych, czy wczesnych dwutysięcznych. Ten przełom technologiczny już się dokonał i pewnie będzie jeszcze dalej postępował w kierunku automatyzacji produkcji satelitów, czyli dalszego obniżania kosztów wysyłanych satelitów w przestrzeń kosmiczną. Z drugiej strony pojawia się coraz większa świadomość wykorzystania możliwości przestrzeni kosmicznej w zakresie obserwacji i telekomunikacji. Do tego wszystkiego, o czym wspomniałem, potrzebne są fundusze. Eksplozja startupów 10 lat temu spowodowana była wstąpieniem Polski do ESA i przypływem w sumie dość niewielkich funduszy na rynek polski, które  w konsekwencji zasiliły projekty tych firm. Z kolei duże przedsiębiorstwa, które zarządzają lub mają zamiar zarządzać konstelacjami satelitarnymi nie patrzą już na Europejską Agencję Kosmiczną, tylko na rynek prywatny i fundusze typu Venture Capital i Private Equity. Sektor kosmiczny to kolejny trend, jaki pojawił się po trendzie internetowym i biomedycznym, stąd też uważam, że fundusze nie znikną w następnych latach, ale ich większość będzie pochodziła z rynku prywatnego.

Jakiego typu satelitów możemy się spodziewać w nadchodzącej eksplozji nowych projektów?

Jak się spojrzy na podział strumieni finansowych przepływających przez sektor kosmiczny, to najwięcej można zarobić na satelitach telekomunikacyjnych. Ponad 80 proc. zysków w sektorze kosmicznym pochodzi właśnie z telekomunikacji, usług zapewniających zwiększenie przepustowości łączności, radia, telewizji satelitarnej pomiędzy półkulami, czy dostarczenia internetu z przestrzeni kosmicznej. I dlatego firmy takie jak SpaceX i Airbus z OneWeb, wspierają tego rodzaju przedsięwzięcia. Większość biznesu jest zainteresowana telekomunikacją, a nie obserwacją Ziemi.

To dlaczego większość małych firm stawia na obserwację, a nie na telekomunikację?

Pewnie z tego powodu, że obserwacja Ziemi jest jednak o wiele prostsza. Nie wymaga dużych sieci satelitarnych, które są w stanie jednorazowo obsłużyć cały glob. Aczkolwiek obserwacja danego punktu na planecie może być przeprowadzana z mniejszym lub większym opóźnieniem, w zależności od tego, jak dużą konstelacją dysponujemy. Szerokopasmowa transmisja danych wymaga znacznie wyższych możliwości związanych z zasilaniem satelitów. To się wiąże ze znacznie większą masą satelitów, koniecznością budowy konstelacji i większym skomplikowaniem systemu kosmicznego, jak i odpowiednimi nakładami pieniężnymi. Łatwiej jest spółkom zacząć od obserwacji, a w przyszłości, kiedy zdobędą wiedzę i doświadczenie w operowaniu urządzeniem obserwacyjnym, mogłyby przejść do sektora telekomunikacyjnego.

Czy możliwa jest konkurencja ze Starlinkami?

Należy zastanowić się, czy trzeba konkurować ze SpaceX, czy może nie znaleźć innej, wolnej przestrzeni do działalności na rynku. Dodatkowo trzeba rozumieć ten rynek. Jakbyśmy mieli policzyć wydatki i koszty utrzymania konstelacji, zapewnienia odpowiedniego zapasu satelitów, prac deweloperskich, R&D, to nie do końca widzę, w jaki sposób biznes SpaceX miałby się spiąć budżetowo. Elon Musk oczywiście próbuje go utrzymać. Wydaje się jednak, że jeszcze przez długi czas będzie musiał do niego dokładać, chyba że ma dla nas jakąś niespodziankę i za kilka, kilkanaście lat Starlink stanie się w magiczny sposób dochodowy. Podejrzewam, że samo uruchomienie nowej rakiety SpaceX, Starship, nie wystarczy.

Wracając do firm, które miałyby rywalizować ze SpaceX, musiałyby najpierw przeanalizować dokładnie model biznesowy tej spółki oraz zweryfikować swoją kondycję finansową. W system Starlink zostały włożone olbrzymie fundusze. To ryzyko dotyczy przede wszystkim tych przedsiębiorstw, które są spoza USA i nie będą mogły dostarczać armii amerykańskiej odpowiedniego medium transmisji danych. Bo Starlink w przyszłości zapewne takim medium dual-use się stanie.

Wiemy też, że w najbliższej przyszłości satelity będą raczej elementem składowym szerszej konstelacji. Czy będzie możliwe istnienie samotnych wilków?

Nie zapominajmy, że łączność wciąż opiera się w większości na satelitach geostacjonarnych, które łączą się ze znaczną częścią Ziemi w jednym momencie. Jest też rozwijanych kilka projektów internetu z kosmosu, bazujących na satelitach rozmieszczonych na dużo wyższej orbicie niż Starlinki. W tym momencie, na orbicie geostacjonarnej potrzebne jest zaledwie kilka takich urządzeń, żeby zapewnić internet na powierzchni Ziemi. Zapewne taniej niż robi to Elon Musk, jednakże z pewnym ujemnym aspektem związanym z opóźnieniem. Powiedzmy, że dla większości zastosowań, opóźnienie rzędu 100 ms nie jest aż tak niebezpieczne, ale dla osób grających zawodowo w gry komputerowe byłoby to nie do pomyślenia. Natomiast dla większości ludzi nie jest to wartość, która utrudniłaby istotnie życie. Podsumowując – jest sporo firm myślących o internecie z kosmosu, natomiast bardziej w kontekście kilku sztuk satelitów umieszczonych na dalekiej orbicie.

Z drugiej strony mówimy o satelitach związanych z obserwacjami pogodowymi. Umieszcza się je odpowiednio daleko, tak aby przez cały czas obserwowały dany fragment Ziemi. Mówimy też o bardziej specjalistycznych satelitach obserwujących dany fragment Ziemi, które nie potrzebują rozdzielczości przestrzennej rzędu kilkudziesięciu centymetrów, ale raczej kilku metrów. Mamy w tej kategorii chociażby instrumenty, które mierzą temperaturę na powierzchni Ziemi. Orbita geostacjonarna jest daleką orbitą, gotową do zagospodarowania, z dokładnością do dostępnej przestrzeni, przez szereg różnych podmiotów.

Jeśli chodzi o te bliższe satelity, które orbitują na LEO, nad powierzchnią Ziemi i dość szybko znikają znad danego punktu, to należy zadać sobie pytanie, czy w przyszłości znajdzie się zastosowanie dla niewielkich grup 1, 2 lub 5 sztuk jednostek. Myślę, że byłoby możliwe ich zagospodarowanie, chociażby na rzecz usługi, która nie wymagałaby częstego odświeżania, ale wymagałaby zebrania danych raz na tydzień. Wtedy jak najbardziej takie pojedyncze sztuki wchodziłyby w grę.

Jakie mogłyby być to usługi? Pewnie związane z obrazowaniem na konkretnej długości fali, polegające na wykrywaniu zmian i aktywności telekomunikacyjnej, np. SIGINT, czyli rozpoznawania emisji fal radiowych z powierzchni Ziemi. Mogłyby to być również satelity związane z obserwacjami i monitoringiem zmian klimatycznych, czy też zanieczyszczeń w atmosferze, które trwają w niej przez dłuższy czas. W końcu, wszystkie satelity naukowe przeznaczone zarówno do obserwacji Ziemi, jak i obserwacji sfery niebieskiej.

Tak na dobrą sprawę nie da się jednoznacznie powiedzieć, która z orbit – geostacjonarna czy niska – byłaby lepsza dla firm kosmicznych, tylko każda ma swoje wady i zalety dla konkretnych zastosowań.

Dokładnie, każda z orbit ma swoje plusy i minusy. Warto zauważyć, że jest jeszcze orbita pośrednia, tzw. MEO – średnia orbita okołoziemska, na której operują satelity związane chociażby z nawigacją. Na niej wiele obiektów pozostaje jednocześnie dość wysoko ponad horyzontem przez długi czas, a to pozwala zapewnić sygnał związany z nawigacją. Nad zejściem z orbity pośredniej na niską zaczęła właśnie pracować ESA (koncept LEO-PNT), która robi przegląd rynku pod kątem znalezienia przyszłych dostawców i oferentów takich jednostek. My także bierzemy udział w tych pracach. Oczywiście, model o którym wspomniałem wiązałby się z umieszczeniem większej ilości urządzeń na niskiej orbicie, ale nawigacja z LEO byłaby tak samo skuteczna jak z MEO.

Czy rynek Space 4.0 nadąży za produkcją, uwzględniając przewidywany wzrost ilości małych satelitów?

Creotech Instruments stawia na to, że zapotrzebowanie na małe satelity będzie rosło rzeczywiście szybciej niż możliwości produkcyjne przez firmy natywne, czyli takie, które chcą operować daną konstelacją. Jest to szansa dla dostawców zewnętrznych.

Rozwój zdolności produkcyjnych zależy od wielu czynników, w tym zdolności produkcyjnych elektroniki. Ostatnio obserwujemy istotne komplikacje związane z łańcuchem dostaw z Chin lub innych miejsc Dalekiego Wschodu, co zostało spowodowane najpierw COVID-19, a teraz wojną w Ukrainie. Stąd między innymi Unia Europejska spogląda w kierunku uniezależnienia produkcji małych satelitów i ewentualnego wypełnienia luk łańcucha wartości na terenie Europy. Są rozwijane i uruchamiane specjalne projekty i programy, m.in. w ramach European Defence Fund, które mają zapewnić bezpieczeństwo technologiczne UE. Podobne programy działają też w Stanach Zjednoczonych i innych miejscach na świecie, które stawiają na stabilność działalności w przestrzeni kosmicznej.

Czy wojna na Ukrainie dotknęła segment nano i małych satelitów?

W przypadku dużych jednostek, opóźnienie rzędu dwóch, trzech miesięcy w dostawie komponentów elektronicznych może być zminimalizowane przesunięciami w innych miejscach w projekcie. Mówimy tutaj o przedsięwzięciach trwających kilka lat, zaś jeśli o małych satelitach, to muszą one być produkowane znacznie szybciej. Wyzwania są zatem różne, natomiast na koniec oba segmenty zmagają się z problemem dostępności do komponentów. Jest to mniejszy kłopot dla dostawców pojedynczych sztuk satelitów, gdy w znacznej mierze komponenty elektroniczne pochodzą nie od dostawcy seryjnego, a od natywnego z danego kraju, który wytwarza niewielką liczbę części. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że producenci małych satelitów bazują na elementach typu COTS, czyli komponentach o znacznie mniejszych wymaganiach technologicznych, kosmicznych. W związku z tym muszą często rywalizować z odbiorcami takich samych komponentów, chociażby z sektora samochodowego bądź innych, mających pierwszeństwo u dużych dostawców elektroniki.

Kiedy może zatem nadejść poprawa sytuacji?

Przewidywania są takie, że w pierwszej połowie 2023 roku może nastąpić odwrócenie trendu, z uwagi na to, że dostawcy z Azji – z Malezji, Wietnamu, Japonii i kilku mniejszych krajów, dostrzegli problem i zaczęli budować nowe linie produkcyjne, fabryki, które mają zmniejszyć problemy z komponentami. Może się w pewnym momencie okazać, że pod koniec 2023 roku zaleją nas komponenty i pojawi się zjawisko nadpodaży. Wówczas jest szansa na spadek ich cen.

Czy to będzie dobry moment na rozwinięcie się działalności kolejnych startupów i inwestycji kosmicznych?

Naturalnie będzie to moment na rozwinięcie skali działalności firm, które potrzebują komponentów mechanicznych i elektronicznych do swojej działalności. Jak wiadomo, sektor kosmiczny jest bardzo złożony – mamy firmy produkujące hardware, jak i software. Zwiększony dostęp do komponentów tych pierwszych, może pozytywnie wpłynąć na firmy dostarczające oprogramowanie dla przedsiębiorstw produkujących sprzęt elektroniczny do satelitów. Wydaje się, że ten pozytywny impuls  doprowadzi do zwiększenia skali działalności istniejących firm.

Czy możliwe będzie przeniesienie produkcji z Azji do Europy, np. do Polski?

Unia Europejska dostrzegła problemy z dostępnością dość strategicznych materiałów dla elektroniki kosmicznej, użytkowej jak i wojskowej. W tym momencie są duże ramowe programy, m.in. Chips Act lub Optoelectronics Act, które mają zabezpieczyć w przyszłości Unię Europejską przed wstrzymaniem dostaw elektroniki. Istotny jest pakiet programów mających wesprzeć powstawanie europejskich spółek dostarczających chipów, np. FPGA, bądź innych komponentów wymaganych dla produkcji kosmicznej i nie tylko. Od półtora roku UE zaczęła już realizację tych programów.

Odnoszę wrażenie, że w niedalekiej przyszłości dalej w znacznym stopniu wzrośnie waga tej grupy projektów, co jest spowodowane wydarzeniami w Ukrainie. Widzimy, że niezależność technologiczna w produkcji assetów wojskowych i podwójnego zastosowania jest jak najbardziej mile widziana.

W jakiej perspektywie czasowej UE planuje się uniezależnić w procesie produkcji elektroniki?

Może to nastąpić za dekadę, ewentualnie w niewiele dłuższej perspektywie. Na przykład praca nad strukturami w samym krzemie to duże wyzwanie dla Europy i tutaj będą lokowane duże środki na produkcję chipów. W tej chwili ESA wspiera działania powiązane z europejskimi FPGA, czyli reprogramowalnymi chipami wykorzystywanymi m.in. w przemyśle kosmicznym. Pierwsze takie europejskie układy już powstały i UE sponsoruje kilka programów mających przygotowywać oprogramowania dla tego rodzaju chipów i badania ich pod kątem możliwości użytkowania w przestrzeni kosmicznej. Sądzę, że w ciągu dekady dużo się zmieni. Jednak na bardziej masową produkcję w UE trzeba pewnie będzie poczekać dłużej.

Czy kiedykolwiek będzie możliwe zastąpienie w stu procentach chińskiej elektroniki europejską?

Myślę, że to jest realny temat. Europejczycy są w stanie opracować od strony technologicznej równie dobre, jeśli nie lepsze, chipy niż Chińczycy, czy Amerykanie. Nie jesteśmy w tyle, nasi inżynierowie bardzo często opracowywali systemy, które w Chinach były następnie produkowane na skalę masową. Kwestia otwarta to budowa odpowiednich linii produkcyjnych, zaplecza maszynowego, które jest dość drogie i wymagające. Do tej pory było takie nastawienie: po co to budować, skoro można wziąć dużo taniej komponenty z Chin. W tej chwili zmienia się spojrzenie Unii Europejskiej. Przede wszystkim potrzeba nam inwestycji w infrastrukturę, a trochę mniej w know-how, które już w znacznej mierze posiadamy.

Czy w Polsce będzie możliwe jeszcze większe rozwinięcie możliwości produkcyjnych małych satelitów?

Creotech Instruments uruchamia kolejne linie produkcyjne. Jeżeli zauważymy, że jest odpowiednie zapotrzebowanie i pokrycie tych linii produkcyjnych zleceniami, to zdecydujemy się na dalsze inwestycje. Już teraz mamy dwie linie produkcyjne w Piasecznie, rozważamy zakup trzeciej i budowę nowego clean roomu integracyjnego. Spoglądamy na rynek, dostępność komponentów i na moment, gdy będziemy mogli przeprowadzić stosowne inwestycje.

Jak się spółka odnosi wobec własnych planów na najbliższą dekadę?

Creotech Instruments już w 2016 roku przeanalizował różne nisze technologiczne powiązane z satelitami. Z jednej strony wydawało nam się, że wchodzenie w niszę nanosatelitów, tych najmniejszych jednostek rzędu kilku kilogramów, może wiązać się z niepowodzeniem. Rynek mógł być już wtedy przesycony. Jest dużo dobrych firm, które oferują nanosatelity na rynku globalnym i konkurują już właściwie jedynie ceną.

Z drugiej strony nie chcieliśmy konkurować z podmiotami typu Airbus, Thales czy Maxar, ponieważ nas na to nie stać. Czas potrzebny na osiągnięcie tego typu jakości, systemów kosmicznych, jakie oferują te firmy jest liczony w dziesiątkach lat. Dlatego wybraliśmy ścieżkę pośrednią. Zrezygnowaliśmy z nanosatelitów, ale nie zdecydowaliśmy się też na wejście w świat dużych satelitów. Wybraliśmy niszę w postaci mikro satelitów, czyli obiektów o masie od 10 do 100 kg, która nie była zajęta przez wiele podmiotów. Nie musieliśmy też konkurować z dużymi, bardzo doświadczonymi firmami, które nie były jeszcze zainteresowane wejściem w ten obszar.

Czas pokazał, że to był dobry wybór, ponieważ od 2017 roku rozwijamy platformę HyperSat, która zadebiutuje w IV kwartale 2023 roku, przy okazji wyniesienia pierwszego mikrosatelity ,,EagleEye''. Mam nadzieję, że pokażemy jasno, że jesteśmy w stanie budować takie jednostki satelitarne, które są rzeczywiście dostosowane do wymagań rynkowych, czyli odpowiadają na potrzeby w telekomunikacji oraz zastosowaniach obserwacyjnych. Patrzymy też coraz szerzej w kierunku nawigacji. Razem z ESA jesteśmy w trakcie dialogów technicznych.

W nawiązaniu do Pańskich słów chciałbym pozostać na chwilę przy kwestii przejmowania mniejszych firm przez większe. Czy tak mogłoby się też zdarzyć np. z Creotech Instruments?

Creotech Instruments otrzymywał w przeszłości oferty wykupienia przez dużych graczy zagranicznych, w tym europejskich, czy amerykańskich. Do tej pory byliśmy bardzo wstrzemięźliwi, nawet jeśli chodzi o pewne udziały w spółce, a niekoniecznie przejęcie pakietu kontrolnego przez firmy zagraniczne. Chcemy dostarczać sprzęt i elektronikę wszystkim chętnym na rynku, a nie wiązać się z jednym graczem. Chcemy być w miarę neutralni i dostarczać swoje produkty do Europy, Azji, Afryki, i obu Ameryk bez żadnych ograniczeń i kontroli, wynikającej z posiadania akcji przez zagraniczne podmioty.

Oczywiście współpracujemy na rynku międzynarodowym z Airbusem, Thalesem, OHB, Maxarem i szeregiem innych firm. Jednak jest to dalej współpraca na poziomie czysto komercyjnym, a nie własnościowym. Podsumowując, naszym dążeniem jest stworzenie podmiotu, który będzie jednym z głównych, jeśli nie głównym graczem w Europie Centralnej, związanym z technologiami kosmicznymi.

Czy można przewidzieć, jakie będą zdolności produkcyjne platformy HyperSat w najbliższych latach?

W 2025 roku planujemy osiągnięcie zdolności produkcyjnej na poziomie przynajmniej 10-20 platform rocznie. Oznaczałoby to otwarcie dziesięciu równoległych gniazd produkcji. To jest coś, w co celujemy, by mieć zapotrzebowanie na przynajmniej właśnie taką liczbę niewielkich, kiludziesięcio kilogramowych satelitów. Oznaczałoby to też obsługę dwóch lub trzech niewielkich konstelacji satelitarnych.

Platforma Hypersat była od początku projektowana w taki sposób, by być platformą wielomisyjną i wielofunkcyjną. Wymagania związane z teleskopem są inne niż te związane z transferem danych, telekomunikacją. Poprzez modułowość jesteśmy w stanie wymienić tylko jeden podsystem, związany z zasilaniem, a reszta systemu pozostaje taka sama – system kontroli położenia, komputera pokładowego, dystrybucji mocy, a zwiększamy na przykład możliwość przechowywania energii elektrycznej w bateriach na pokładzie. Od samego początku projektowaliśmy platformę tak by w całości była wielofunkcyjna. W związku z tym nie ma potrzeby przystosowania linii produkcyjnej pod konkretnego satelitę.

Oczywiście, czasem jest potrzeba zbudowania nieco większego lub mniejszego satelity, lecz mówimy tutaj o systemach wsparcia montażu AIT (Assembly, Integration and Test) takich obiektów. Inne wymagania są przy budowie satelity 10 kg a inne przy budowie 100 kg satelity. Chodzi o stabilność jednostki w trakcie montażu.

Co można powiedzieć o współpracy międzynarodowej?

Wyraźnie spoglądamy w kierunku Stanów Zjednoczonych. Do tej pory nasza działalność w tym obszarze była bardzo mocno ograniczona z uwagi na nie posiadanie oddziału na terenie USA. Współpracujemy z Amerykanami, dostarczamy elektronikę do wielu instytucji naukowych i dla wielu firm amerykańskich, natomiast nie posiadamy tam jeszcze przedstawicielstwa które byłoby dla nas wsparciem. Planujemy to zmienić.

Jeśli chodzi o inne kierunki to oczywiście Azja jest naszym głównym celem. Jest też sporo krajów, do których zaczęliśmy docierać – w tym wspomniana Malezja, jak i państwa porównywalne do niej wielkością i potencjałem.

Wracając jednak do samej Malezji, prowadzimy obecnie dyskusje z jej przedstawicielami na kilku poziomach powiązanych ze współpracą z jednostkami naukowo-badawczymi, z MYSA (Malezyjską Agencją Kosmiczną), ale też nawiązaliśmy relacje z komercyjnymi spółkami malezyjskimi, które planują uruchomienie w przyszłości niewielkich systemów satelitarnych.

Jak Giełda Papierów Wartościowych wpłynie na działalność spółki?

Mam nadzieję, że GPW w pozytywny sposób wpłynie na spółkę. Jednym z ważnych aspektów, które już się wydarzyły, jest dołączenie do akcjonariatu naszej firmy renomowanych funduszy OFE oraz TFI. Abstrahując jednak od tego, to giełda wymusza stworzenie pewnej struktury korporacyjnej w spółce – musimy znacznie bardziej wzmocnić struktury organizacyjne, które muszą być dostosowane do Głównego Rynku GPW. Zbudowanie takich struktur bardzo pozytywnie wpłynie na funkcjonowanie  firmy, zarówno od strony kontrolingu, projektów, i możliwości pozyskania nowych zleceń, także przy kolejnych współpracach międzynarodowych.

Czego możemy się dalej spodziewać?

Nasz cel jest związany z zamknięciem rozwoju technologii, czyli przetestowaniem platformy HyperSat. Aktualnie stawiamy na to największy nacisk. To jest punkt, w którym rzeczywiście siadamy do pianina i nie gramy prostego utworu, lecz dzieło Chopina. Nawet jeśli jest to miniatura, to wystarczy, aby pokazać, że nasza technologia jest rzeczywiście dojrzała.

Natomiast jeśli chodzi o strukturę korporacyjną, to tak jak już wspomniałem, idziemy w kierunku otwarcia przedstawicielstwa w USA. Będziemy też chcieli być widoczni bardziej na rynku Europy Zachodniej – tam też docelowo planujemy utworzyć placówkę. Obecnie toczą się dyskusje nad docelowym krajem. Mamy też zamiar wzmocnić swoją pozycję na rynku Dalekiej Azji.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Reklama

Komentarze

    Reklama