Andrzej Hładij: Kilka dni temu Ministerstwo Rozwoju opublikowało projekt Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Zgodnie z jej założeniami rozwiązania lotniczo-kosmiczne są jedną z dziesięciu branż strategicznych, które będą mogły być motorem polskiej gospodarki. Przechodząc do sektora kosmicznego, głównym narzędziem, które ma rozwinąć tą branże jest Narodowy Program Kosmiczny. Dlaczego do rozwoju branży kosmicznej tak ważne jest wsparcie instytucji rządowych i odgórnego planowania? A może nie jest ono w ogóle potrzebne?
Grzegorz Brona: To pytanie jest bardzo szerokie z tego powodu, że najpierw trzeba ocenić, gdzie teraz jesteśmy, a gdzie byliśmy 3 lub 5 lat temu. W 2011 roku nie byliśmy w ESA, firm kosmicznych i projektów praktycznie nie było. Instytucje, takie jak Centrum Badań Kosmicznych PAN, realizowały wyłącznie własne strategie.
Wstąpienie do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) dało nam dwie rzeczy. Po pierwsze, rzeczywisty strumień know-how, który do nas przypłynął, a druga rzecz to było zachłyśnięcie się możliwościami. Wiele osób zobaczyło, że możemy realizować ambitne większe projekty w obszarze kosmosu, które silnie działają na wyobraźnię.
Wkrótce jednak przyszło otrzeźwienie. ESA to jest fantastyczny twór, który jednak służy celom europejskim. W związku z tym firmy w poszczególnych krajach są rzeczywiście zachęcane do rozwoju konkretnych technologii, ale na potrzeby agencji europejskiej.
Stąd wzięło się zapotrzebowanie na powstanie polskiej strategii kosmicznej, ale za taką strategią powinno iść także finansowanie. W związku z tym mówiąc o strategii należy podkreślić, że musi być ona wypełniona nie tylko ambitnymi celami ale też odpowiednio ambitnym finansowaniem, oraz jasnym zdefiniowaniem skąd ono ma pochodzić. W przeszłości w Polsce pojawiały się różne strategię, nie mówię tu akurat o technologiach kosmicznych ale o innych obszarach, i były one fantastyczne, ze świetnymi celami. Do realizacji niezbędne jest jednak zawsze finansowanie, a o tym zazwyczaj zapominano.
Co więc należy zrobić by te cele strategiczne Polski w obszarze kosmosu zostały zrealizowane?
Żeby odpowiedzieć na potrzeby państwa polskiego potrzebna jest nasza wewnętrzna strategia i nasz wewnętrzny program kosmiczny, który tę strategię wypełni. Mówiąc o celach państwa mam tu na myśli cele związane z administracją czyli jej wsparcie o dane satelitarne, do których mamy dostęp czy też takie, które dopiero trzeba pozyskać przy pomocy np. naszych własnych satelitów. Ale również chodzi tutaj o wsparcie sfery wojskowej. Należy tu dodać, że Europejska Agencja Kosmiczna jest instytucją cywilną – nogę bezpieczeństwa również posiada, ale trzeba pamiętać, że nie ma w niej projektów ściśle dedykowanych obronności. Więc również taka strategia krajowa powinna zakładać zdefiniowanie, a następnie wsparcie nie tylko celów cywilnych ale również wojskowych.
Strategia musi powstać z tego powodu, że każdy projekt kosmiczny wymaga długiego finansowania, długiej perspektywy i braku zmienności w czasie. Pamiętajmy, że to co zabijało kilkukrotnie ambitne projekty kosmiczne w Stanach Zjednoczonych to właśnie przyjście nowej ekipy rządzącej, która ucinała odgórnie projekty poprzedniej ekipy. Tam przynajmniej ta strategia była spójna i realizowana przez 4 czy 8 lat w zależności od tego czy to była jedna czy dwie kadencje prezydenckie. Rozwój w Polsce możliwy jest tylko przy zapewnionym - przynajmniej tym czteroletnim – okresie planowania i wypełniania opracowanych planów. To nie mogą być działania ad-hoc.
Aby nie zakończyło się to tak jak Program Constellation ogłoszony w 2004 przez George’a Busha, który zakładał ponowne lądowanie ludzi na Księżycu w 2019 roku i przyszłą podróż na Marsa organizowaną przed 2030 rokiem – co jak wiemy nie ma już szans na realizację.
To prawda, ale trzeba też znać swoje miejsce w szeregu. Amerykanie mają ambitne plany. My też oczywiście mamy swoje plany, a na polskie realia umieszczenie własnych satelitów na orbicie to są również ambitne plany. Na ich wypełnienie potrzeba od 3 do 10 lat. Strategia pozwala pokazać drogę do realizacji tych celów oraz drogę dochodzenia do nich przy pomocy „kroków milowych”.
Jeżeli taka strategia nie powstanie to znowu firmy będą realizować swoje własne prace, będą pozyskiwać projekty z zagranicy ale nie będzie to skonkretyzowane i nie będzie skierowane w bardziej ambitny cel , który pozwoli temu przemysłowi – ale także nauce – dojść do bardziej zaawansowanych możliwości takich jak np. integracja satelitów.
Ministerstwo Rozwoju zwraca uwagę na fakt, że branża kosmiczna może wpłynąć na wzrost gospodarczy i wzrost innowacyjność także innych sektorów. Jakie można więc zdefiniować szansę na rozwinięcie innych obszarów dzięki strategii kosmicznej?
Z jednego strony w projekcie strategii Morawieckiego branża kosmiczna określona jest jako rozpryskowa, w której część rozwiązań innowacyjnych w postaci technologii, nowych zdolności w dziedzinie IT, elektroniki, mechaniki itp. trafia do innych branż. Jest też jednak drugi aspekt. Definiowałbym ją jako stożek wzrostu całej gospodarki. Bierze się to stąd, że nie tylko jest to sektor, z którego migrują pewne rozwiązania techniczne ale jest to również branża pozwalająca opracować pewne struktury zarządcze i standardy. Te struktury, a także powiązane z nimi np. kontroling jakości i know-how, można wykorzystać w innych obszarach gospodarki. Z jednej strony są więc technologię, które przechodzą do innych obszarów, a z drugiej całe tzw. „best practices” , wszystkie te rzeczy bardziej miękkie, które można wykorzystać gdzie indziej.
Podsumowując, jak najbardziej tak – branża kosmiczna może wesprzeć inne dziedziny gospodarki. Co więcej, jest chyba jedyną taką technologiczną branżą, która w Polsce dopiero zaczyna istnieć. Mamy firmy zajmujące się montażem samochodów, produkcją samolotów, bardzo ambitne firmy związane z transportem szynowym czy też stocznie. Branża kosmiczna się rodzi. W związku z tym łatwo jest ją w taki sposób skroić aby w sposób optymalny, już na samym początku, wykorzystać jej zasoby bez rozdrabniania się na wiele różnych kierunków.
Jeżeli więc taka strategia, o której mówiłem na samym początku, rzeczywiście powstanie i wskaże te cele strategiczne, to rzeczywiście łatwo będzie tę niewielką branżę ukierunkować tak, aby ten duży cel został zrealizowany. Jest to też przykład dla innych branż. Jeżeli dobrze zaplanuje się pewne działania od samego początku to łatwo i szybko można uzyskać wzrost w tym obszarze, którego w Polsce brakowało.
Jaki powinien być udział polskich firm w tworzeniu strategii kosmicznej? Czy Ministerstwo Rozwoju powinno konsultować swoje działania z przedstawicielami branży?
Naturalnie program kosmiczny od pewnego momentu nie może powstawać w całkowitej próżni. Oczywiście wojsko po wie lepiej jakie ma potrzeby związane z obronnością i je definiuje, nie końca oglądając się za każdym razem na zdolności polskiego przemysłu. Ciężko jednak mieć o to pretensje. Dla wojskowych priorytetem jest uzyskanie pewnych zdolności podnoszących bezpieczeństwo i zwiększających potencjał obronny Polski, a kwestia tego kto pomoże je uzyskać jest drugorzędna. Natomiast jeśli chodzi o potrzeby administracji, związane z rozwojem samego przemysłu, Ministerstwo Rozwoju, itp. – oni powinni te cele definiować w kontakcie z polskim przemysłem i instytucjami naukowymi tak, żeby wykonanie tego planu nie bazowało na produktach czy półproduktach kupowanych na zewnątrz, tylko żeby w sposób maksymalny angażowało te zasoby, które z trudem budujemy w naszym kraju.
Oczywiście należy sobie zdawać przy tym sprawę, że bez wsparcia z zewnątrz, ze strony Airbusa, Thalesa, GMV itp., czyli dużych firm o odpowiednim „know-how”, my w Polsce dużo nie osiągniemy. Musimy mieć tych partnerów, jednak współpraca powinna bardziej polegać na partnerstwie, a nie wykonywaniu konkretnych zadań dla nich. To partnerstwo może zostać zdefiniowane właśnie poprzez strategię i określenie w niej najważniejszych celów w korelacji z możliwościami polskiego przemysłu. Tak, żeby nie każdy punkt planu musiał zostać wypełniony poprzez zakup czegoś z zewnątrz tylko jednak tak, by jej część mogła zostać wykonana poprzez zlecenia dla polskiego przemysłu.
Obok strategii kosmicznej niezwykle ważny jest również Narodowy Program Kosmiczny. Jakie programy powinny się w nim znaleźć?
To jest bardzo szeroki temat. Jasne jest, że mając kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt podmiotów zainteresowanych swoim udziałem w rynku kosmicznym i to takich mających duże doświadczenie jak Instytut Lotnictwa, CBK PAN, różne uczelnie oraz podmioty zupełnie nowe szukające swoich szans - tu Creotech może być przykładem – trudne jest pogodzenie wszystkich chęci. Na pewno strategia powinna pokazywać w jaki sposób Polska chce dojść do niezależności w pewnych wybranych obszarach w przestrzeni kosmicznej.
Czy to będą satelity? Pewnie nieduże satelity, bo rynek tych dużych instrumentów orbitalnych jest już dość mocno opanowany i dochodzenie do możliwości ich konstruowania to nie jest zadanie na 5 czy 10 lat, a raczej na okres 15 lub 20 lat. W mojej opinii w takim programie na pewno powinien się znaleźć podprogram skoncentrowany na rozwoju możliwości integracji i budowy platform satelitów małych o masie do ok. 250 kg. To jest coś, co firma Creotech podkreśla.
W strategii kosmicznej powinniśmy bazować na realnych założeniach. Takim realnym założeniem jest pójście w kierunku opracowania niewielkich platform satelitarnych, które krok po kroku, w przeciągu 5 do 10 lat, pozwolą nam uzyskać poziom przynajmniej europejski, jeśli nie światowy. Czy to powinny być rakiety? Pewnie w jakimś zakresie tak. Być może we współpracy z Ukrainą. Czy to powinno być przetwarzanie danych satelitarnych? Na pewno tak. Musimy też uporządkować sferę dystrybucji, przetwarzania i udostępniania danych satelitarnych w Polsce. Czy to powinny być jakieś inne obszary? Pewnie w mniejszym lub większym zakresie powinny też zostać ujęte w strategii. Można np. ująć w strategii, że pewne firmy są zainteresowane rozwojem technologii związanych z wydobywania materiałów ciał kosmicznych, czy robotyką kosmiczną.
Obecnie dużo mówi się o polskich programach satelitarnych. Sztandarowym projektem w tym zakresie jest system satelitarnej optoelektronicznej obserwacji Ziemi, ale jest też mowa o innych instrumentach orbitalnych jak satelita SAR, satelita telekomunikacyjny, satelity naukowe jak np. UV Sat. Czy mała platforma satelitarna może odpowiedzieć na przynajmniej część z tych potrzeb, które są sygnalizowane przez Polską Agencję Kosmiczną i inne podmioty?
W mojej opinii tak. Strategia czy też droga dochodzenia polskich podmiotów do możliwości kosmicznych powinna się wiązać ze współpracą tych firm przy wytworzeniu małej lub średniej platformy satelitarnej, która może służyć wielu celom dzięki umieszczeniu na niej odpowiedniego „payload-u”. W związku z tym możliwe jest wypełnienie przez nią różnych celów związanych z telekomunikacją, z systemami naukowymi, nawet z systemami optoelektrycznymi. Duże platformy tej klasy powoli przechodzą do historii. Jest teraz ruch w stronę małych platform do 250 kg i my byśmy chcieli wykorzystać najlepiej jak umiemy naszą myśl techniczną, tutaj w Polsce, żeby na równi z innymi krajami wstąpić do tego wyścigu o małe platformy satelitarne. Duże korporacje, takie jak Airbus czy Thales, również będą te małe platformy budować – właśnie zaczęły je opracowywać. Ale wydaję się, że ten wyścig jeszcze w pełni nie wystartował w dziedzinie mały platform wielozadaniowych.
Czy polski przemysł kosmiczny jest w stanie samodzielnie dojść do takich kompetencji czy też będzie potrzebna współpraca z dużymi firmami zagranicznymi?
Naturalnie, tak jak zaznaczyłem wcześniej, taka współpraca jest potrzebna. Natomiast nie może się ona opierać tylko i wyłącznie na podwykonawstwie. Najgorsze, co może się stać to przetarg rządowy, który wygrywa firma zagraniczna. Następnie zleca ona jedynie niewielkie, proste elementy firmom polskim. Ja poszedłbym w innym kierunku: przetarg wygrywa duża firma polska, która dobiera sobie partnera zagranicznego i technologicznego, a jednocześnie wokół siebie buduje grupę firm z Polski, które wypełniają poszczególne nisze kompetencyjne.
Jakie są korzyści takiego rozwiązania?
Przede wszystkim transfer technologii, który przychodzi od tego dużego partnera do Polski. Ta pierwsza sytuacja, którą opisałem (przetarg rządowy, który wygrywa podmiot zagraniczny – przyp. red.) takiemu scenariuszowi raczej nie służy i nie przyczyni się do uniezależnienia się w ciągu 10 lat od firm zagranicznych.
Polską ambicją powinno więc być to, aby za 10 lat móc samodzielnie wytwarzać satelity?
Przynajmniej integrować samodzielnie. „Wytwarzać” to szerokie pojęcie. Komponenty czy też systemy lub podsystemy pewnie wciąż będzie łatwiej zamówić za granicą. Trudno wymyślać koło od początku. Nas na to nie stać. W pewnych obszarach to jednak my powinniśmy trzymać pieczę nad całym projektem i takim obszarem jest właśnie poziom integracji – żeby wiedzieć, co konkretnie do nich wkładamy, jak przygotowywać dla nich misje i nie być zdanym na podmioty zagraniczne w tym w obszarze projektowania misji satelitarnych.
Jest to niewątpliwie bardzo ambitny cel, ale należy też brać pod uwagę, że wymaga on poważnych nakładów finansowych. Mówimy przecież o przemyśle, który wymaga bardzo wysokich technologii oraz stworzenia specjalnych, sterylnych hal produkcyjnych do integrowania satelitów. Czy więc nasz kraj będzie stać na realizację takich zamierzeń?
W mojej ocenie roczny budżet, który musi być zapewniony przy projektach zlecanych przez państwo, powinien wynosić 100-150 mln PLN. To nie jest więc budżet, który byłby nie do wyasygnowania przez Skarb Państwa – gdzie rzeczywiście duże projekty realizowane w Polsce kosztują miliardy złotych. A więc nie jest to przemysł, który wymaga niesamowicie wysokich nakładów finansowych w porównaniu z innymi, bardziej rozbudowanymi i często też przynoszącymi straty gałęziami gospodarki.
Z drugiej strony pójście w stronę małych satelitów pozwala oszczędzić na dużej infrastrukturze. Do tego potrzebujemy znacznie mniej przestrzeni, mniejszych „clean roomów” i mniejszych maszyn np. nie potrzeba ciężkich suwnic do transportu satelitów. Poziom skomplikowania znacznie się więc zmniejsza.
Powiem więcej, można w znacznym stopniu wykorzystać tę infrastrukturę, którą już w Polsce posiadamy i nie jest wykorzystywana w 100 proc. Takie miejsca powstały choćby w Warszawie czy Wrocławiu w ramach inwestycji europejskich – one czekają na wykorzystanie. To są odpowiedniej klasy „clean room” i urządzenia, które trzeba by zgromadzić w jednym punkcie by realizować tak ambitne projekty jak budowa platformy satelitarnej. Ale podejrzewam, że w 50 proc. to już jest w Polsce.
Zakładając, że wszystkie obecnie sygnalizowane przez Polską Agencję Kosmiczną programy satelitarne zostaną zrealizowane, co jest moim zdaniem założeniem optymistycznym, to i tak w latach 2020-2030 Polska będzie potrzebować najwyżej kilku instrumentów orbitalnych. Czy nie jest to za mało by zapewnić rentowność branży? A może sukces polskiego sektora kosmicznego będzie zależeć przede wszystkim od eksportu?
I tu się pojawia kwestia współpracy z tymi zagranicznymi partnerami, którzy mają zapotrzebowanie na budowę takich platform satelitarnych oraz poszukują możliwość w Polsce czy w innych krajach, gdzie wciąż przez 10 czy 15 lat ta znacznie wyspecjalizowana siła robocza będzie znacząco tańsza niż we Francji lub w Niemczech. Mamy więc szansę wejścia na rynki zagraniczne, bo – jak Pan zasugerował – budowa 1 do 3 satelitów w perspektywie do 15 lat nie utrzyma naszej infrastruktury w Polsce.
W związku z tym trzeba szukać konkretnych firm, dla których będziemy na zewnątrz świadczyć usługi, a z drugiej rozglądać się za dużymi projektami międzynarodowymi np. związanymi z konstelacjami satelitów, gdzie budowa narodowej platformy satelitarnej mogłaby pewnie wypełnić nie jeden biznesplan. W tej chwili rozwijany przez spółki amerykańskie lub pochodzące z innych krajów europejskich.
W ostatnich latach można zauważyć duży boom na branżę kosmiczną, który widać nie tylko z punktu widzenia działań na poziomie rządowym, ale również w postaci szeregu inicjatyw podejmowanych w naszym kraju: mamy akcelerator Space3ac, organizowane są międzynarodowe zawody łazików marsjańskich European Rover Challenge, konkurs Galileo Masters. Polacy są też aktywni w różnych hackathonach informatycznych związanych z branżą kosmiczną. Jak te inicjatywy wpływają na rozwój sektora?
Najważniejszą zaletą takich konkursów i inicjatyw jest wzbudzenie zainteresowania tym obszarem. Nie oszukujmy się, jeszcze 5 lat temu mówiąc polski program kosmiczny, polski przemysł kosmiczny wszyscy sobie to słowo kosmiczny zamieniali na komiczny. Nie wiadomo było o co chodzi. Panowały opinie, że się wygłupiamy bo nie jest to potrzebne i z drugiej strony brak jest jakichkolwiek kompetencji, które mogłyby być odpowiedzią na zapotrzebowania.
Inicjatywy typu akcelerator Space3ac, łaziki marsjańskie, Galileo Masters pokazują szerokiemu społeczeństwu że są ludzie zainteresowani takimi projektami, a przy tym są wystarczająco dobrzy, żeby wygrywać na poziomie światowym te konkursy i nie mający się czego wstydzić. Pokazują też, że przemysł kosmiczny to nie tylko rakieta kosmiczna i sonda, które lecą na Marsa ale też pewne aplikacje, których możemy używać tu na Ziemi. Aplikacje, które są użyteczne dla każdego z nas. Przecież praktycznie każdy wiele razy dziennie korzysta z jakiś aplikacji związanych z satelitami czy to podłączając się do telewizji satelitarnej, czy tez korzystając z GPS w samochodzie, czy ściągając mapę satelitarną. Ludzie w większości nie zdają sobie z tego zupełnie sprawy. I takie inicjatywy, zwłaszcza space3ac czy Galileo Masters, pokazują, że to też jest przemysł kosmiczny.
Z kolei łaziki marsjańskie, czy inne tego typu zawody związane z wykorzystaniem technologii kosmicznych już stricte dla kosmosu, pokazują, że mamy świetnych studentów, w których warto inwestować. A skoro ich mamy to też warto się zastanowić czy nie potrzebujemy mieć także świetnego przemysłu kosmicznego, który wykorzysta te zasoby.
Tak czy inaczej trzeba propagować te idee. Czy mamy z tego jakieś inne realne korzyści trudno mi powiedzieć. Z jednej strony można powiedzieć, że mamy najlepsze grupy łazikowe na skalę światową, ale z drugiej strony na Marsa polecą jeden czy dwa łaziki w najbliższej dekadzie. To więc bardziej chodzi o to, żeby pokazać jakich mamy dobrych studentów, którzy mogą sobie poradzić z takimi bardzo wymagającymi zagadnieniami i spróbować znaleźć dla nich miejsce czy to w branży kosmicznej, niekoniecznie związanej z łazikami marsjańskimi, czy też w innych branżach wysoce zaawansowanego przemysłu.
Czy nie istnieje jednak zagrożenie, że w dzisiejszym świecie z otwartymi granicami polskie uczelnie będą szkolić tych świetnych studentów, którzy potem zdecydują się pracować dla gospodarek innych krajów?
To się już dzieję. Od wielu lat mamy drenaż mózgów i nasi najlepsi studenci wyjeżdżają za granicę. Pierwszą odpowiedzią na te trendy jaka przychodzi do głowy jest podwyższenie pensji tutaj w kraju, ale niestety nie mogą one tak szybko wzrastać jakbyśmy tego wszyscy chcieli. Jest tu pewna bezwładność systemów ekonomicznych. Natomiast tym, którzy zostają można inne rzeczy zaproponować. Bo przecież zostają oni w kraju, budują Polskę, polski przemysł. Tam za granicą będą trybikiem w machinie Airbusa, Thalesa czy innego giganta. U nas w Polsce będą może nie w takiej fantastycznej wielkiej organizacji, która robi wszystko dla wszystkich, ale będą faktycznie coś znaczyć. Mogą się więc stać kołem zamachowym. Trzeba więc im pokazywać zalety pozostania w kraju. Niekoniecznie przez pensje, które choć rosną, to nie są porównywalne z tymi zagranicznymi, ale właśnie przez cele ambicjonalne, budowanie własnej osoby i dążenie do osiągnięcia czegoś w życiu, czegoś więcej niż bycie trybikiem w konglomeracie wielkiej firmy międzynarodowej.
Widzimy więc, że ludzie wyjeżdżają ale obserwujemy również, że próbują do nas wrócić. Nie ma właściwie tygodnia, żebyśmy nie odbierali jakiejś aplikacji od człowieka z zagranicy, czy to z ESA, czy też z innych podmiotów kosmicznych, który chce wrócić bo się dowiedział, że jest taka firma jak Creotech, bo się dowiedział, że jest coś takiego jak Związek Pracodawców Sektora Kosmicznego i ruszają programy strategiczne, a chciałby wrócić po to, by się dalej tutaj rozwijać nawet zakładając, że ta jego pensja będzie odpowiednio niższa.
Czyli można się spodziewać, że wyznaczenie ambitnych celów w ramach Narodowej Strategii Kosmicznej i Narodowego Programu Kosmicznego wpłyną pozytywnie na ściągnięcie ludzi z powrotem do naszego kraju i zagwarantowanie im przyszłości?
Jak najbardziej, przede wszystkim ze względu na to, że teraz wchodzi w obszar siły roboczej ta generacja, której niekonieczne zależy tylko na zoptymalizowaniu poziomu dochodów, ale też na samorealizacji. A nikt się nie będzie realizował nie mając wyznaczonego celu czy to przez siebie czy to przez strukturę dla której pracuje. A ten cel musi być też realistyczny. Dopóki Państwo nie powie, że to jest taki cel, a nie inny to nie będzie on realistyczny. Mogę mówić, że będziemy budować polskie rakiety czy satelity, ale dopóki ktoś na odpowiednim poziomie w strukturach państwa nie powie, że tak będziemy to robić i nie znajdzie na to pieniędzy to będzie to tylko moja fantasmagoria.
Czyli wyznaczenie takich celów już na poziomie ogólnopaństwowym pozwala ludziom rzeczywiście ambitnym znaleźć cele dla siebie i realizować się w kraju. Tak nie jest tylko w przemyśle kosmicznym ale tak jest chyba w każdym obszarze gospodarki, który wyznacza ambitne cele dla swoich studentów lub pracowników.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiał Andrzej Hładij
Dr Grzegorz Brona jest współzałożycielem firmy Creotech Instruments S.A., a od 2015 roku pełni w niej funkcję Prezesa Zarządu. W spółce odpowiada za budowanie wizji i strategii rozwoju, w szczególności w obszarze technologii kosmicznych, który stał się dla firmy kluczowy. Jest aktywnym naukowcem i laureatem wielu nagród i grantów naukowych. Z nominacji Prezesa Rady Ministrów od 2015 roku zasiada w Radzie Polskiej Agencji Kosmicznej. Jest wykładowcą na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Przed założeniem własnego biznesu pracował w Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN. W laboratorium CERN odpowiadał za oprogramowanie detektorów promieniowania oraz zarządzanie zespołem badawczym pracującym przy Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC). Za swoją pracę badawczą w 2012 roku został laureat nagrody naukowej „Polityki”. Dr Grzegorz Brona jest autorem ponad 300 artykułów naukowych publikowanych m.in. w międzynarodowych prestiżowych periodykach naukowych takich jak „Physical Review Letters” i „Nuclear Instruments and Methods”. Występował w roli wykładowcy w takich ośrodkach naukowych jak „Joint Institute for Nuclear Research” w Rosji i amerykańskim „Thomas Jefferson Laboratories”.