Nawigacja
US Army ćwiczy działania bez łączności satelitarnej i GPS
Amerykańskie siły zbrojne rozpoczęły serię ćwiczeń, w której jednym z założeń było całkowite zakłócenie przez przeciwnika satelitarnych systemów łączności i nawigacji - podaje Breaking Defense.
Po kilkudziesięciu latach Amerykanie przyjęli do wiadomości, że systemy łączności i nawigacji satelitarnej mogą zostać specjalnie zakłócone i przestać działać. Problem jest duży, ponieważ większość sprzętu wykorzystywanego przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych korzysta z danych pozyskiwanych z satelitów. W przypadku pancernych brygad jest to aż 80% wyposażenia - około 250 systemów opiera się na satelitarnych systemach łączności, a 2500 w różny sposób wykorzystuje sygnał GPS.
Okazuje się wiec, że to, co miało dać przewagę informacyjną Amerykanom, w pewnych przypadkach może się obrócić przeciwko nim. Amerykańscy analitycy bardzo uważnie zaczęli obserwować rosyjskie i chińskie postępy w pracach nad systemami walki elektronicznej. Wiedzą już, że urządzenia te są również oferowane na eksport, a więc mogą się z nimi zetknąć praktycznie w każdym miejscu na świecie.
Dlatego stałym elementem manewrów wojskowych stało się zakłócanie systemów satelitarnych i środków łączności. Zmienił się również system szkolenia, szczególnie podstawowego (tzw. „Basic Course”), w czasie którego np. ponownie duży nacisk kładzie się na pracę z mapami i kompasem.
Zaczęto również zwracać uwagę na umiejętność rozpoznawania przez żołnierzy sytuacji, gdy systemy radiowe są zakłócane, a komputerowe zhakowane. Okazuje się bowiem, że wojskowi wykorzystując urządzenia łączności sami mogą się nawzajem zakłócać. By temu zapobiec nie potrzeba przerzucać się na systemy zastępcze, a po prostu trzymać się odpowiednich procedur. To samo dotyczy zakłóceń naturalnych, które można przezwyciężyć wykorzystując układy przeciwzakłóceniowe.
Jak na razie Amerykanie przyznają, że scenariusze szkolenia nadal nie oddają w pełni tego, z czym żołnierze mogą się zetknąć na współczesnym polu walki. Pracuje się więc nad specjalnym pakietem rozwiązań, które mają być wprowadzone między innymi w narodowym centrum treningowym (National Training Center) w Fort Irwin w Kalifornii.
Przede wszystkim potrzebne są nowe urządzenia zakłócające. Zrozumiano, że aktywne systemy walki elektronicznej (WE) krótkiego zasięgu były wprowadzane w amerykańskiej armii jedynie po to, by zakłócać radiowe zapalniki min i improwizowanych ładunków wybuchowych. Tzw. „ofensywne” systemy zakłócające są natomiast na wyposażeniu przede wszystkim sił powietrznych (samoloty EC-130H Compass Call) i marynarki wojennej (samoloty EA-18G Growler). Użycie tych środków w czasie treningów jest kosztowne i mało efektywne. Niestety, jak na razie wszystko wskazuje na to, że podobne urządzenia mają masowo trafić na wyposażenie amerykańskich wojsk lądowych dopiero po 2023 r.
Nie wiem, gdzie jestem
Dlatego tak ważne są centra szkoleniowe, w których istnieje możliwość szybkiego zorganizowania bazy sprzętowej do trenowania żołnierzy w warunkach silnych zakłóceń elektronicznych, bez systemu GPS, obrazu satelitarnego oraz łączności satelitarnej nieograniczanej horyzontem. Jak się okazuje, bardzo często taka sytuacja powoduje przekazanie sygnału „nie wiem gdzie jestem”.
Jak zaznacza Breaking Defense, zaczęto bardzo ostrożnie - od przeszkolenia około 2000 żołnierzy z 25 brygadowych zespołów bojowych. Niestety, jest to kropla w morzu potrzeb, kiedy pod uwagę weźmie się fakt, że Amerykanie mają 32 operacyjne brygady, w których służy 490 tysięcy żołnierzy. Ponadto samo szkolenie trwało jedynie cztery dni. Jeden dzień poświecono na wyjaśnienie żołnierzom, czym w ogóle jest zakłócanie, kolejnego dnia potrzebowano na przygotowanie się do ćwiczenia, dwa dni trwał sam trening.
Amerykanie chcą jednak całkowicie zmienić podejście do problemu zakłóceń. Po pierwsze, zamierzają wprowadzić nowe systemy wykrywania i lokalizacji nadajników zakłóceń. Planowany jest również powrót do „zimnowojennej taktyki” wykorzystania własnych urządzeń nadawczych, z ciągłą zmianą pozycji, dyscypliną radiową i skróceniem do minimum przesyłanych meldunków. Okazuje się bowiem, że obecnie Amerykanie wykorzystują radiostacje jak telefony komórkowe i np. nie wyłączają nadawania nawet wtedy, gdy przestają mówić. Konieczne jest także ponowne uczenie zasad doboru i maskowania pozycji własnych systemów radiowych.