Reklama

BEZPIECZEŃSTWO

Polska armia krótkowidzem z wyboru? Wojsku potrzebne satelity [ANALIZA]

Wyrzutnia HIMARS. Fot. Lockheed Martin
Wyrzutnia HIMARS. Fot. Lockheed Martin

HIMARS po rakietach NSM i JASSM-ER będzie trzecim systemem uzbrojenia dalekiego zasięgu, jaki znajdzie się na wyposażeniu polskiej armii. Żaden z nich nie będzie jednak wykorzystany nawet w jednej piątej swoich możliwości, ponieważ Ministerstwo Obrony Narodowej kupuje pociski lecące kilkaset kilometrów konsekwentnie nie wprowadzając dla nich systemu wskazywania celów – opartego np. o satelity obserwacyjne.

Jak MON kupuje coś, czego nie można w pełni wykorzystać

Problem „krótkowzroczności” polskiej armii pojawił się wyraźnie już w czerwcu 2013 roku czyli w momencie wprowadzenia do Marynarki Wojennej pierwszego Nadbrzeżnego Dywizjonu Rakietowego (NDR). Organicznym elementem tej jednostki były radary TRS-15C, które miały przesyłać dane o celach nawodnych do rozstawionych wzdłuż wybrzeża wyrzutni z rakietami przeciwokrętowymi. Już wtedy zwracano uwagę, że o ile pociski NSM mogły razić cele nawet w odległości większej niż 220 km to sam radar, nawet rozstawiony na plaży, nie mógł wykrywać obiektów nawodnych dalej niż 30-40 km od brzegu, a więc zgodnie z prawami fizyki – tylko do horyzontu radiolokacyjnego.

Oczywiście w papierach wykazywano, że stacja TRS-15 ma zasięg ponad 150 km nie przejmując się, że parametr ten dotyczy tylko wysoko lecących celów powietrznych, a tych rakiety NSM nie zwalczają. Jak się później okazało, kwestii wskazywania obiektów do ataku na dużych odległościach nie rozwiązano do dzisiaj i ostatecznie zamiast systemu dalekiego rozpoznania… kupiono drugi Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, także wyposażony tylko w radary TRS-15C.

image
Wyrzutnia rakiet NSM należąca do Marynarki Wojennej. Fot. M. Dura/Defence24.pl

Niedługo później problem pozornie dotyczący tylko Marynarki Wojennej stał się „kłopotem” również Sił Powietrznych – po zakupieniu przez Polskę w 2014 roku czterdziestu pocisków manewrujących AGM-158A JASSM (o zasięgu 300 km) i po nabyciu w 2016 r. pocisków AGM-158B JASSM-ER (o zasięgu 900 km). W tym przypadku było jeszcze gorzej, ponieważ broń o tak dużych możliwościach można obecnie odpalać tylko w odniesieniu do celów lądowych wskazanych przez systemy sojuszników lub widzianych przez własnych żołnierzy – będących na styku z przeciwnikiem lub wysłanych poza linię frontu w ramach operacji specjalnych.

image
AGM-158A-6 JASSM należacy do sił powietrznych. Fot. M. Dura/Defence24.pl

Oczywiście zawsze można atakować obiekty wcześniej wyznaczane przez służby rozpoznawcze i wywiadowcze, ale w momencie wybuchu konfliktu, przy zmianie dyslokacji sił przeciwnika i dynamicznie rozwijającej się sytuacji operacyjno-taktycznej, najczęściej nie będą to cele aktualne i mogą być one np. opuszczone przez przeciwnika lub co gorsza, zajęte przez ludność cywilną. Sposobu na zweryfikowanie tego Siły Powietrzne jak na razie nie znalazły.

W lutym 2019 roku problem lotnictwa i Marynarki Wojennej stał się problemem całych Sił Zbrojnych RP. Ministerstwo Obrony Narodowej podjęło bowiem decyzję o zakupieniu dla Wojsk Lądowych sytemu „ziemia-ziemia” HIMARS, wyposażonego m.in. w trzydzieści pocisków ATACMS o zasięgu około 300 km. I w tym przypadku zdecydowano się na pozyskanie za setki milionów dolarów uzbrojenia, którego polskie wojsko może samodzielnie naprowadzać na cele obserwowane wzrokiem. Co gorsza jak na razie nie ma deklaracji MON, by coś w tej sytuacji miało się zmienić.

Jak Wojsko Polskie próbuje ratować sytuację?

Ważnym krokiem na drodze do zbudowanie systemu dalekiego rozpoznania wydawało się być uruchomienie w 2017 roku Ośrodka Rozpoznania Obrazowego w Białobrzegach, gdzie analizowane są m.in. optoelektroniczne satelitarne dane obrazowe. Jak się jednak okazuje dane te do dzisiaj nie są pozyskiwane w sposób ciągły, ale pakietami – obecnie w ramach umowy 324/15/5/2018 zawartej przez 2. Regionalną Bazę Logistyczną dnia 01.08.2018 oraz aneksem 644/A/15/5/2018 z dnia 28.11.2018. Umowa ta obejmuje pozyskanie po 310 kompletów optoelektronicznych, satelitarnych danych obrazowych, w latach: 2018, 2019 i 2020 z założeniem że dostawy każdego roku mają być zrealizowane do 30 listopada.

Przerwy między dostawami zdjęć mogą mieć więc nawet długość ponad dwa miesiące, szczególnie na przełomie roku. Przykładowo ostatni zestaw zobrazowań satelitarnych w 2018 r. został odebrany w dniu 29 listopada natomiast pierwszy pakiet w 2019 r. przekazano dnia 21 stycznia. Jest to i tak postęp w porównaniu do przełomu lat 2017/2018, gdy ta przerwa pomiędzy dostawami była prawdopodobnie dłuższa niż pół roku.

Nie mając dostępu do materiałów tylko w tym okresie, polscy, wojskowi analitycy nie mogli m.in. „w pełni” obserwować procesu uruchamiania w Obwodzie Kaliningradzkim od listopada 2017 r. do kwietnia 2018 r. rakietowych baterii nadbrzeżnych systemu „Bastion” i „Bał” oraz testowania ich z wykorzystaniem bezzałogowych samolotów „Forpost” (dzięki czemu Rosjanie próbują eliminować problem tzw. „horyzontu radiolokacyjnego).

Należy też pamiętać, że wszystkie systemy, które stanowią bezpośrednie zagrożenie dla Polski, są mobilne lub przewoźne, dlatego okres dwóch miesięcy oznacza, że wcześniejsze ustalenia rozpoznawcze mogą się stać praktycznie bezużyteczne (szczególnie tuż przed konfliktem zbrojnym). Jest to np. okres w którym można postawić most przez przeszkodę wodną lub zbudować lotnisko polowe. Dodatkowo grudzień to miesiąc, w którym np. w Federacji Rosyjskiej kończy się realizowanie umów, oddawane są wojskowe inwestycje oraz dostarczany jest nowy sprzęt wojskowy. Sprawdzenie tego co zostało zrobione na przełomie roku jest obecnie możliwe dopiero pod koniec stycznia.

Analitycy danych satelitarnych Ośrodka Rozpoznania Obrazowego w Białobrzegach działają więc w bardzo trudnych warunkach nie mogąc od razu weryfikować swoich spostrzeżeń i systematycznie sprawdzać jak rozwija się sytuacja. Pomocą może być w tym przypadku porozumienie w sprawie dostępu do danych z włoskiej konstelacji satelitarnej COSMO-SkyMed. Szczegóły na temat tej współpracy nie są znane, ale na pewno nie można jej traktować jako rozwiązanie docelowe.

Tym rozwiązaniem docelowym w przypadku Sił Zbrojnych mógłby tak naprawdę być tylko własny system rozpoznania dalekiego zasięgu – oparty o bezzałogowe statki powietrzne średniego i dalekiego zasięgu (klasy MALE) oraz przede wszystkim o własny system obserwacji satelitarnej. Tylko on daje bowiem szansę na ciągłą analizę sytuacji praktycznie w czasie zbliżonym do rzeczywistego i na szybką reakcję na jakieś groźne zmiany w obszarze obserwacji. Problem polega na tym, że MON tego rodzaju systemów rozpoznania wyraźnie nie traktuje jako priorytet, pomimo że kupuje uzbrojenie, które bez niego nie da się optymalnie wykorzystać.

Program modernizacji technicznej Sił Zbrojnych, czy chaotyczne zakupy od okazji do okazji?

Głównym celem programu modernizacji technicznej Sił Zbrojnych RP było, jak sama nazwa wskazuje, wyposażenie całej polskie armii w nowej generacji systemy uzbrojenia. Wydanie wielu miliardów złotych tłumaczono potrzebą pozyskania zupełnie nowych zdolności przez polskie wojsko, co automatycznie miało się przełożyć na większe bezpieczeństwo dla wszystkich Polaków. Mało kto jednak pamięta, że sukces całego PMT zależał od konsekwentnego i pełnego jego zrealizowania, ponieważ wchodzące w jego skład programy operacyjne się zazębiały i uzupełniały.

To właśnie dlatego wśród czternastu priorytetowych programów modernizacyjnych Sił Zbrojnych na lata 2013-2022 – ogłoszonych w 2013 roku było również „Rozpoznanie obrazowe i satelitarne”. Nie wymieniano w nim jeszcze satelitów, ale były „BSP średniego zasięgu i BSP klasy operacyjnej (MALE)”. Dodatkowo cały czas prowadzono rozmowy na temat ewentualnego pozyskania własnego systemu satelitarnego, czego dowodem była chociażby obecność na różnego rodzaju targach w Polsce (MSPO, Balt Military Expo) firm oferujących tego rodzaje technologie.

Obecnie z kompletnego planu zwierającego czternaście priorytetowych programów modernizacyjnych realizuje się tylko kilka – i to częściowo. Skutki takiego, chaotycznego działania najlepiej widać właśnie w przypadku uzbrojenia dalekiego zasięgu, które kupuje się równolegle nie pozyskując dla nich systemu wskazywania celów.

Spośród kilkunastu najważniejszych przedsięwzięć programu modernizacji technicznej umieszczonych obecnie przez MON na swojej oficjalnej stronie internetowej nie ma więc własnego systemu satelitarnego, a jedynie BSP Orlik, które o ile się powiedzie – zakończy się wprowadzeniem czterdziestu „bezzałogowych statków powietrznych klasy taktycznej krótkiego zasięgu”. A to na pewno nie wystarczy do zaspokojenia potrzeb takich systemów jak HIMARS.

image
Radar TRS-15C należący do Morskiej Jednostki Rakietowej. Fot. M. Dura/Defence24.pl

Pozyskanie systemu satelitarnego nie zostało prawdopodobnie również wskazane w podpisanym przez ministra ON Mariusza Błaszczaka pod koniec listopada 2018 r. niejawnym zarządzeniu ustanawiającym „Program Rozwoju Sił Zbrojnych na lata 2017-2026”. A przecież dokument ten zgodnie z deklaracjami miał m.in. stanowić podstawę do wydania szczegółowego Planu Modernizacji Technicznej na lata 2017-26. Wprowadzenie w Polsce satelitów będzie więc możliwe najwcześniej dopiero po tym okresie.

A były takie piękne plany

Bezczynność Ministerstwa Obrony Narodowej w odniesieniu do systemu rozpoznania satelitarnego dziwi nie tylko z powodu braku możliwości wykorzystywania w ten sposób całego potencjału uzbrojenia dalekiego zasięgu, jaki już zakupiono za miliardy złotych. Satelity wprowadzone przez wojsko miały bowiem jeszcze inne zadanie – stać się swoistą „lokomotywą ciągnącą polski przemysł kosmiczny”. Takie firmy jak np. Thales Alenia Space, czy Airbus Defence and Space proponowały bowiem razem z dostarczeniem systemu również budowanie możliwości polskiego przemysłu kosmicznego rozwijając wspólne projekty o zastosowaniu cywilnym i wojskowym.

Takie były zresztą plany rządowe jeszcze w 2014 roku, kiedy na zlecenie Narodowego Centrum Badań i Rozwoju (NBCiR) zaczęto opracowanie studium wykonalności dla „Satelitarnego systemu optoelektronicznej obserwacji Ziemi”. Liderem prac była Wojskowa Akademia Techniczna a ich celem miało być wprowadzenie już w 2020 roku pierwszego z dwóch satelitów obserwacyjnych (z których jeden, cywilno-wojskowy miałby pozwalać na obserwację wysokiej rozdzielczości HR – od 1 do 2 m – i drugi, wojskowy miałby pozwalać na obserwację bardzo wysokiej rozdzielczości VHR – od 0,5 m do 0,7 m). Co więcej wojsko miało również zarezerwować na ten system satelitarny wstępne środki w wysokości 700 mln zł.

Ówczesny wiceprezes Polskiej Agencji Kosmicznej ds. obronnych, pułkownik Piotr Suszyński, informował później, że studium zostało przyjęte z uwagami, a na jego podstawie w NCBiR przygotowywany był projekt strategicznego programu badań naukowych i prac rozwojowych na rzecz bezpieczeństwa i obronności Polski pt. „Satelitarny system optoelektronicznej obserwacji Ziemi”.

Konkurs, w ramach którego NCBR miał wyłonić wykonawcę tego programu nie zakończył się jednak zamówieniem i nie pomogły w tym zapowiedzi z 2016 roku wicepremiera i Ministra Rozwoju Mateusza Morawieckiego, że zbudowanie satelity jest narodową ambicją naszego kraju. Zamiast tego obecnie coraz głośniej się mówi, że program „Satelitarny system optoelektronicznej obserwacji Ziemi” wymaga radykalnej aktualizacji, a przyszłością mają być nie duże-, a mikro- i nanosatelity. Problem jest w tym, że Polska nie posiada ani jednych, ani drugich.

W ten sposób cele dla polskich rakiet dalekiego zasięgu w czasie zbliżonym do rzeczywistego nadal można wskazywać głównie za pomocą lornetki.

Reklama

Komentarze

    Reklama