Reklama
  • Wiadomości
  • Wywiady

Polski space w roli głównej. Prof. Wrochna: Nie bójmy się tego [WYWIAD]

„Polski przemysł z powodzeniem wykorzystuje wszystkie środki, które alokujemy do programów ESA.” - mówi w rozmowie z naszą redakcją prof. Grzegorz Wrochna, Global Affairs Director w Creotech Instruments S.A. oraz były prezes Polskiej Agencji Kosmicznej. Z przyszłością krajowego sektora kosmicznego wiąże się jednak szereg wyzwań, które ekspert poddał analizie.

POLSA, Polska Agencja Kosmiczna, Polska, przemysł, Creotech Instruments, profesor Grzegorz Wrochna
Prof. Grzegorz Wrochna, były prezes Polskiej Agencji Kosmicznej (POLSA). Obecnie Global Affairs Director w Creotech Instruments S.A.
Autor. POLSA

Wojciech Kaczanowski, redaktor portalu Space24.pl: Już niedługo Polska zdecyduje o wysokości alokowanej składki członkowskiej do ESA. Z Pańskiej perspektywy, zarówno jako byłego prezesa POLSA, jak i obecnie członka przemysłu, co to oznacza w praktyce dla krajowego sektora kosmicznego? Czy zwiększenie składki to rzeczywista szansa na rozwój, czy tylko formalne zwiększenie zobowiązań?

Prof. Grzegorz Wrochna, Global Affairs Director w Creotech Instruments S.A. oraz były prezes Polskiej Agencji Kosmicznej: Zwiększenie składki członkowskiej do Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) należy traktować jako realną szansę na rozwój, a nie jedynie formalne zwiększenie zobowiązań. Polski przemysł z powodzeniem wykorzystuje wszystkie środki, które alokujemy do programów ESA. W Agencji obowiązuje reguła zwrotu geograficznego, ale w naszym interesie jest przedstawienie propozycji, które spotkają się z akceptacją ESA. Zwykle polskie firmy dają propozycje 10-krotnie przekraczające nasz wkład, więc nie obawiałbym się braku możliwości wykorzystania pojawiających się szans.

Obawiam się natomiast, że zamówienia mogą dotyczyć produktów standardowych, które nie przyczynią się w istotny sposób do podniesienia poziomu technologicznego polskich firm. Tak rzeczywiście było na samym początku naszego członkostwa w ESA. Wówczas optymalizowaliśmy rozłożenie naszej składki tak, aby zwrot geograficzny środków był jak największy. Pozwoliło to naszym firmom wystartować i rozwinąć się. Dziś jednak sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Reklama

Pamiętam negocjacje przed Radą Europejskiej Agencji Kosmicznej na szczeblu ministerialnym w 2022 roku (CM22), które odbywały się tuż po tym, jak świętowaliśmy 10-lecie naszego członkostwa w Agencji. Przyjechał wówczas dyrektor generalny ESA, Josef Aschbacher, a wraz z nim prawdopodobnie wszyscy podlegający mu dyrektorzy, co jak sam zauważył, było sytuacją rzadko spotykaną. Polska była wtedy tuż przed Radą Ministerialną ESA i każdy z dyrektorów chciał, aby nasze środki zostały alokowane do jego programu (śmiech).

Dysponowaliśmy wówczas jedynie 50 milionami euro, ale rozmawialiśmy z każdym. Pytaliśmy, co moglibyśmy zyskać, gdybyśmy przeznaczyli cały budżet na dany program. Był to swego rodzaju blef, ponieważ nie mogliśmy każdemu obiecać tak dużej kwoty. Wkrótce potem nasz wkład wzrósł do 250 milionów euro i rozmowy wyglądały już zupełnie inaczej.

Dziś Polska jest w jeszcze lepszej sytuacji, ponieważ ESA dobrze zna możliwości naszego przemysłu. Uważam, że składka członkowska powinna być stopniowo zwiększana, tak aby umożliwić polskiemu sektorowi odgrywanie coraz większej roli zarówno w Europejskiej Agencji Kosmicznej, jak i na arenie międzynarodowej.

Jakie były inne wyzwania, z którymi Polska musiała się zmierzyć w trakcie tych negocjacji? Czy dziś, z drugiej strony stołu, jako reprezentant przemysłu, ocenia Pan te mechanizmy inaczej?

Przede wszystkim jest tutaj jeszcze bardzo dużo do zrobienia. W moim przekonaniu napotykamy trudności podczas negocjacji, ponieważ nie mamy delegacji, którą można by określić jako „etatową”. Ambicje naszego kraju, a także wysokość naszej składki wymagają, aby reprezentanci byli w pełni zaangażowani w to zadanie i mogli mu poświęcić całą swoją uwagę. Chciałbym wyraźnie podkreślić, że nie jest to zarzut wobec osób obecnie pełniących te funkcje. Jestem przekonany, że wkładają w swoją pracę maksimum zaangażowania. Problem ma jednak charakter systemowy: udział w pracach komitetów to dla wielu z nich tylko jedno z wielu obowiązków służbowych.

Reklama

Osoby pełniące te funkcje biorą udział w licznych spotkaniach z Europejską Agencją Kosmiczną, krajowym i zagranicznym przemysłem, analizują zdolności i kompetencje firm, co umożliwia złożenie dobrej propozycji do ESA. De facto to praca na pełen etat. Próbowaliśmy to zrobić w Polskiej Agencji Kosmicznej, ale mając ograniczone środki nie udało się jeszcze do tego etapu dotrzeć.

Drugim problemem jest rozproszenie tego wkładu, które powoduje, że podczas Rady Ministerialnej ESA nie mamy możliwości dodatkowych negocjacji. Przed wyjazdem delegacja otrzymuje dokładną instrukcję, uzgodnioną między polskimi ministerstwami, która uniemożliwia przesunięcia środków. Inne kraje członkowskie mogą dość swobodnie przesuwać fundusze z jednego programu na drugi. Nie alokują wszystkich swoich środków od razu, zostawiając pewną pulę, którą w czasie negocjacji mogą przeznaczyć na dany program, pod warunkiem uzyskania korzyści, np. istotnej roli w projekcie.

Pamiętam sytuację z CM22, kiedy realizacja jednego z programów stanęła pod znakiem zapytania, z powodu brakującego miliona euro. Dyrektor generalny ESA, Josef Aschbacher zwrócił się wtedy do nas z prośbą o uzupełnienie tej kwoty. Przesunięcie nawet niewielkiej sumy z jednego programu do drugiego okazało się niemożliwe ze względu na sztywność przyjętych procedur.

Spotkało się to z lekkim rozczarowaniem ze strony dyrektora generalnego. Zwrócił on uwagę, że Polska otrzymała miejsce w korpusie rezerwowych astronautów, co - jego zdaniem - było nieco nieproporcjonalne w stosunku do naszego dotychczasowego poziomu finansowania. Tym bardziej oczekiwał więc, że w takiej sytuacji okażemy większą elastyczność.

Z czego to wynika?

Przede wszystkim ze sztywnych procedur. Delegacja nie może swobodnie dysponować środkami, ponieważ pochodzą one z różnych ministerstw. Sam podział składki pomiędzy poszczególne programy ESA jest efektem międzyresortowych negocjacji prowadzonych w Polsce. Podczas Rady Ministerialnej obecny jest tylko jeden minister, który nie ma później możliwości podejmowania decyzji w imieniu pozostałych.

Myślę, że uelastycznienie tych procedur jest jak najbardziej możliwe. O niektórych kwestiach można rozmawiać nawet telefonicznie. Sama instrukcja negocjacyjna powinna dopuszczać pewne przesunięcia środków, choćby niewielkie, rzędu około 10%. To wystarczy, aby zapewnić większą swobodę działania.

Reklama

Pojawiły się zapowiedzi utworzenia w Polsce ośrodka ESA. Jak Pan ocenia realność tej inicjatywy i jakie znaczenie mogłoby to mieć dla pozycji Polski w Europie?

Polska, jako dwudziesta gospodarka świata, powinna dążyć do lokowania na swoim terytorium siedzib kluczowych instytucji międzynarodowych. W przeszłości nie udało nam się pozyskać Europejskiej Agencji ds. Programu Kosmicznego, której biuro znajduje się w Pradze, ani Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii z siedzibą w Budapeszcie. Tym bardziej warto dziś zawalczyć o obecność ośrodka Europejskiej Agencji Kosmicznej w Polsce, zwłaszcza że rosną nasze potrzeby w zakresie rozwoju technologii kosmicznych, w szczególności w obszarze bezpieczeństwa.

Uważam, że Polska jest w Europie krajem najlepiej predysponowanym do rozwoju technologii związanych z bezpieczeństwem. Jesteśmy przecież państwem granicznym Unii Europejskiej, co nadaje temu kierunkowi szczególne znaczenie.

Obserwuję też bardzo wyraźną zmianę w podejściu ESA. Jeszcze pół roku temu dyrektor generalny Agencji miał trudność z obroną na Radzie programu Civil Security from Space (CSS), ponieważ niektóre delegacje twierdziły, że ESA nie ma do tego mandatu. Dziś mówimy już otwarcie o technologiach podwójnego zastosowania związanych z bezpieczeństwem i Agencja będzie musiała ten kierunek intensywnie rozwijać. Najlepszym miejscem do tego, w moim przekonaniu, jest Polska. Spotykają się tu zarówno nasze potrzeby, jak i oczekiwania  partnerów europejskich.

Są jakieś minusy?

Słyszę obawy ze strony polskich przedsiębiorców, którzy zastanawiają się, czy utworzenie ośrodka ESA nie okaże się jednocześnie zagrożeniem dla krajowego sektora. Spotykam się z trzema najczęstszymi zarzutami:

1. „Ośrodek ESA odbierze fundusze.” To nieprawda. Finansowanie takiego ośrodka nie odbywa się kosztem naszej składki członkowskiej, więc nie uszczupla środków przeznaczonych na programy ESA ani na kontrakty dla firm. Ośrodek byłby utrzymywany z głównego budżetu Agencji.

Oczywiście, aby ESA mogła rozwijać swoją infrastrukturę, konieczny jest wzrost wkładów ze strony państw członkowskich. W naszym przypadku ten dodatkowy wkład zostałby przeznaczony na programy, co zgodnie z zasadą zwrotu geograficznego, przełożyłoby się na więcej, a nie mniej pieniędzy trafiających do polskich firm.

2. „Ośrodek ESA będzie konkurencją.” To również nieprawda. Agencja nie rozwija technologii samodzielnie, ale we współpracy z przemysłem. Budowa infrastruktury w naszym kraju byłaby więc klasyczną sytuacją win-win. Często rozmawiam z pracownikami ESA, którzy podkreślają, że państwa członkowskie z ośrodkami Agencji przyciągają do siebie programy technologiczne i zbliżają krajowy przemysł do współpracy z ESA.

3. „Ośrodek ESA zabierze nam pracowników.” Bardzo chciałbym, żeby tak było! (śmiech) Zdolni inżynierowie i naukowcy z Polski powinni pracować w takim ośrodku, ramię w ramię z kolegami z innych krajów. Nie bójmy się tego. Mamy w Polsce znakomite uczelnie, które regularnie prowadzą nabory na kierunki techniczne, a wśród młodych ludzi jest ogromny potencjał.

Miałem okazję współpracować z Radą Studentów przy Prezesie Polskiej Agencji Kosmicznej i byłem pod dużym wrażeniem ich kompetencji, pasji i zaangażowania. Powinniśmy umożliwiać im rozwój w międzynarodowych projektach prowadzonych w ośrodku ESA w Polsce.

Reklama

W jaki sposób Creotech Instruments S.A. mógłby zaangażować się we współpracę z ośrodkiem Europejskiej Agencji Kosmicznej, który koncentrowałby się na technologiach dual-use?

Postrzegam Creotech Instruments jako lidera programów, które mogłyby być realizowane w takim ośrodku. Obecnie budujemy satelity zarówno dla Ministerstwa Rozwoju i Technologii w ramach programu CAMILA, jak i dla Ministerstwa Obrony Narodowej w ramach programu MikroGlob. Nie robimy tego samodzielnie, a we współpracy z wieloma polskimi firmami i instytucjami naukowymi. Sektor kosmiczny to gra zespołowa a realizacja takich programów stanowi ogromną szansę dla naszego kraju, szczególnie w kontekście rosnących potrzeb w obszarze bezpieczeństwa.

W ostatnich latach nastąpiła znacząca zmiana w tempie przekazywania danych z obserwacji Ziemi. Oprócz posiadania wielu satelitów, musimy umieć nimi skutecznie zarządzać i wymieniać informacje z danymi pochodzącymi z konstelacji naszych sojuszników. Zarówno w obszarze downstreamu, jak i w upstreamie, pozostaje jeszcze wiele do zrobienia – i w tym właśnie widzę ogromną szansę dla Creotech Instruments i naszych partnerów.

Z jednej strony miał Pan okazję patrzeć na rozwój polskiego przemysłu kosmicznego z perspektywy instytucji publicznej. Z drugiej dziś bezpośrednio reprezentuje Pan przemysł. Czy Pana perspektywa patrzenia na polski space zmieniła się?

Rzeczywiście, moje spojrzenie się zmieniło, ale nie z powodu zasady „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Zmieniła się sytuacja w Polsce. Ponad 4 lata temu, gdy objąłem stanowisko prezesa Polskiej Agencji Kosmicznej, prawie nikt z decydentów nie interesował się tematyką kosmiczną. Osoba, która publicznie zabierała głos w sprawie rozwoju sektora kosmicznego w Polsce, narażała się raczej na śmiech niż poważną dyskusję.

Kilka lat intensywnej pracy, w tym m.in. wzrost składki członkowskiej do ESA czy misja astronauty Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego, zmieniły perspektywę postrzegania polskiego sektora kosmicznego. Zainteresowanie jest dziś na tyle duże, że decydenci z różnych opcji politycznych coraz otwarciej mówią o potrzebie większego zaangażowania.

Oczywiście wciąż istnieje szereg zagrożeń, choć ja postrzegam je jako szanse. Moim zdaniem największym wyzwaniem jest skuteczny lobbying, nie tylko w Europejskiej Agencji Kosmicznej, ale również w strukturach Unii Europejskiej.

W Polsce słowo „lobbying” często budzi negatywne skojarzenia, tymczasem w Brukseli jest to zupełnie normalny i akceptowany sposób zdobywania informacji, budowania relacji i wpływania na decyzje dotyczące poszczególnych sektorów. W Polsce nie umiemy jeszcze w pełni korzystać z tych narzędzi, a jednocześnie brakuje nam stałych przedstawicieli w Brukseli.

Reklama

Tego typu kompetencje są szczególnie istotne dziś, gdy Unia Europejska coraz większą uwagę poświęca kwestii bezpieczeństwa. Przyśpiesza program łączności satelitarnej IRIS², a w jego ramach podpisywane są już kontrakty z firmami. Planowany jest również program Earth Observation Governmental Service (EOGS), na który od 2028 roku ma zostać przeznaczonych kilka miliardów euro. Jeśli Polska nie weźmie udziału w negocjacjach dotyczących założeń tego projektu, zamówienia trafią do największych firm europejskich.

Pomimo, że konkursy i przetargi wyłaniają zwycięzców w otwartych procedurach, w momencie ogłoszenia, karty są już praktycznie rozdane. Jak to możliwe? Paradoksalnie, właśnie dzięki transparentności procesu. W procesie przygotowania naborów uczestniczą delegaci państw. Mogą negocjować warunki korzystne dla swojego kraju i informować swój przemysł o postępie negocjacji.

Firmy mogą dostarczać argumentów do negocjacji, budować międzynarodowe konsorcja i wcześniej przygotować się do konkursu. Pamiętam to doskonale ze swojego uczestnictwa w komitetach programu Horyzont Europa. „Starsze” kraje unijne opanowały to do perfekcji. My dopiero uczymy się jak być tam wcześniej i lobbować już na etapie formułowania programów, nie w trakcie ich ogłaszania.

Jakie rozwiązania mógłby dostarczyć Creotech Instruments dla przyszłego programu obserwacji Ziemi EOGS, o którym Pan wspomniał?

Naszym najważniejszym produktem są satelity do obserwacji Ziemi, a dokładnie platforma satelitarna HyperSat, którą cały czas rozwijamy. Chcielibyśmy dostarczać gotowe satelity o większych rozmiarach i masie, wyposażone w coraz bardziej innowacyjne instrumenty, pozwalające na obserwację Ziemi w najwyższej jakości zobrazowań osiągalnej obecnie dla małych satelitów. Jesteśmy otwarci również na współpracę z partnerami z Polski i z zagranicy.

Reklama

Przed nami bardzo duża szansa, ale również zagrożenie ze strony europejskich gigantów, którzy dotychczas koncentrowali się głównie na orbicie geostacjonarnej i satelitach o masie kilku ton, za olbrzymie pieniądze - nie interesując się dotąd niższymi orbitami i jednostkami o masie ok. 200 kg. W momencie, gdy miliardy euro zostaną przeznaczone właśnie na ten segment, firmy te z pewnością skierują tam swoje zainteresowanie.

To potencjalne zagrożenie nie tylko dla Creotech Instruments, ale również innych polskich firm z sektora kosmicznego. Dlatego podkreślam potrzebę prowadzenia aktywnego lobbingu w strukturach Unii Europejskiej. Pozwoli nam to działać w obszarach, w którym jesteśmy już dziś gotowi konkurować z największymi graczami.

Dziękuję za rozmowę!

Reklama
Reklama